Lubię mieszkać przy ulicy Puławskiej, bo mam wszędzie blisko i czuję, że jestem w centrum wszystkiego. W pobliżu jest piękny park (tak naprawdę to trzy różne parki połączone ze sobą: Morskie Oko, Promenada i Park Szustrów) oraz najgroźniejszy fotoradar w Polsce. Na Puławskiej dużo się dzieje i mogę to obserwować ze swoich okien. Jeśli nie wierzycie, obejrzyjcie zdjęcia. Jednak przede wszystkim to najdłuższa ulica stolicy i jedna z tych o największym znaczeniu komunikacyjnym.
Więcej tekstów o Warszawie znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Od lat trwają dyskusje na temat modernizacji początkowego (zgodnie z numeracją) odcinka Puławskiej, który leży na granicy Starego Mokotowa i Śródmieścia. Władze Warszawy miały różne pomysły na jego reorganizację. Mówiło się o zwężeniu ulicy z trzech do dwóch pasów i przeznaczeniu wygospodarowanej przestrzeni na miejsca parkingowe oraz pas dla rowerów i udostępnieniu całego chodnika pieszym. Bo wyjątkowo wąski chodnik jest jednym z największych problemów tego krótkiego fragmentu Puławskiej.
Na odcinku ulicy prowadzącym od parku Morskie Oko do ul. Olszewskiej w kierunku centrum chodnik jest węższy niż to prawnie dozwolone. Rozporządzenie Ministra Transportu i Gospodarki Morskiej z dn. 2 marca 1999 r. (Dz.U.2016.0.124) określa minimalną szerokość chodnika usytuowanego bezpośrednio przy jezdni, pasie postojowym lub zatoce postojowej na dwa metry.
Ponieważ mieszkam przy tym fragmencie, skrupulatnie zmierzyłem jego szerokość ograniczoną przez miejsca parkingowe, wystające fasady budynków, rynny odprowadzające wody opadowe i elementy prześwitów bramowych.
W praktyce piesi mają do dyspozycji około 1,6 m z wyjątkiem fragmentu przy budynku Flataua pod adresem Puławska 41. Nawiasem mówiąc, to jedna z najpiękniejszych kamienic przy tej ulicy. Została zbudowana przez dr. med. Edwarda Flataua w 1925 r., który chciał tam otworzyć klinikę neurologiczną. Nic z tych planów nie wyszło (dosłownie wzięły w łeb, bo Flatau zmarł z powodu guza mózgu), tak samo jak z pomysłu modernizacji ul. Puławskiej.
Efektem wspólnego lobbingu radnych PO i PiS są minimalne zmiany. Samochody zostaną wyrzucone z chodnika, ale nie na ulicę, tylko w ogóle. Dotychczasowe miejsca do parkowania znikną. Cieszyć się z tego mogą tylko piesi, którzy będą mieli do dyspozycji znacznie szerszy chodnik. Martwić się muszą wszyscy inni, zwłaszcza rowerzyści. A miało być tak pięknie.
Część jezdni mogła być przeznaczona dla nich. Poza tym kilka lat temu w propozycjach zagospodarowania budżetu partycypacyjnego dzielnicy Mokotów pojawił się plan urokliwej drogi dla rowerów mającej prowadzić na tyłach budynków położonych przy Puławskiej, a dalej parkami. Pomysł przeszedł wstępną selekcję (głosowałem na niego), ale później przepadł.
W związku z tym droga dla rowerów do dziś urywa się na wysokości ul. Dolnej. Dalej można jechać na dwa sposoby: legalnie, ale z narażeniem życia, czyli jezdnią albo ze złamaniem przepisów, ale bezpiecznie, czyli chodnikiem. Większość rowerzystów wybiera drugie wyjście. Jadą wąziutkim chodnikiem i wiem dlaczego.
Ograniczenie prędkości na trzypasmowej Puławskiej do prędkości 50 km/h obowiązuje wyłącznie w teorii. Samochody, które go przestrzegają, spotyka się niezwykle rzadko. Średnia prędkość na tym odcinku to ok. 70 km/h, a często zdarzają się kierowcy, którzy wyprzedzają taki ruch prawym pasem, jadąc znacznie szybciej.
Mieszkam przy Puławskiej prawie przez całe ponad 40-letnie życie. Jestem kierowcą, rowerzystą i pieszym (zatem mogę świętować Dzień Pieszego Pasażera ustanowiony przez Bareję w "Misiu"), ale średnio mnie cieszy planowana zmiana na Puławskiej. Owszem, pozostałe propozycje były kosztowne i pracochłonne, ale mogłyby zmienić obraz miasta na zawsze. Tymczasem będzie niewiele lepiej, niż wcześniej. Zaraz wyjaśnię dlaczego.
Są wyłącznie plusy pozbycia się skrajnego prawego pasa. Przynajmniej część miejsc do parkowania można by utrzymać na asfalcie. To nie jest koniecznie, bo warto zachęcać kierowców do przyjazdu komunikacją masową, ale miejsca parkingowe przydałyby się tym mieszkańcom Puławskiej, którzy nie mają do dyspozycji podwórek z możliwością parkowania. Cenę postoju na wygospodarowanych miejscach parkingowych można by podnieść dla przyjezdnych, co zniechęciłoby miłośników wybierania się autem do centrum bez istotnego powodu.
Szerszy chodnik powitaliby z radością piesi, a pozbycie się z niego aut, również mieszkańcy. Samochody często parkują tam poza wydzieloną przestrzenią: ukośnie lub w bramach, utrudniając w ten sposób wyjazd z podwórek, jazdę prawym pasem i korzystanie z wąskiego chodnika. Likwidacja trzeciego pasa ruchu, a nawet zwężenie pozostałych wcale nie powiększyłoby korków, a mogłoby przyczynić się do obniżenia prędkości rozwijanej przez kierowców.
Chętnie wyjawię Zarządowi Dróg Miejskich, skąd się biorą zatory drogowe na Puławskiej. Nie wynikają ze zbyt małej liczby pasów ruchu tylko z przecinających ją szlaków komunikacyjnych zachód-wschód, które są wadliwie zaprojektowane. Korki na ul. Puławskiej tworzą się tylko w dwóch miejscach: na skrzyżowaniu z Dolną oraz Goworka. To tam kierowcy próbują przedostać się ulicami Racławicką, Olkuską, Madalińskiego i Rakowiecką z zachodniej Warszawy (m.in. Ochoty i Rakowca) na wschód leżący poniżej Skarpy Mokotowskiej i dalej w stronę Wisły.
Ponieważ aut jest więcej, niż są w stanie pomieścić wymienione ulice, a pasy do skrętu w prawo na Puławskiej zbyt krótkie, kierowcy jadący w poprzek blokują na niej ruch. Na innych odcinkach Puławskiej nawet w godzinach szczytu na trzech dostępnych pasach panuje umiarkowany ruch. Dlaczego miasto przez wiele lat nie zrobiło nic, aby rozwiązać ten problem, jest wielką tajemnicą. Kiedyś był plan poprowadzenia wiaduktu nad Puławską do ul. Dolnej, ale spalił na panewce lub został odłożony na święte nigdy.
Gdyby bardziej ambitne projekty przebudowy Puławskiej zostały wcielone w życie, stałaby się znacznie przyjemniejszą ulicą. Piesi nie musieliby się tłoczyć na chodniku, rowerzyści mogliby bezpiecznie dostać się do centrum, a samochody i tak nie stałyby w korkach. Mogłyby awaryjnie zaparkować i jeździłyby spokojniej, co powitaliby z radością mieszkańcy, rowerzyści i piesi.
Proponowane zmiany miały poparcie społeczne. Wskazują na to m.in. demonstracje uliczne zorganizowane przez Pieszą Masę Krytyczną, które udało mi się przypadkiem sfotografować. Tymczasem właśnie po konsultacjach społecznych zostały spostponowane. W życie wejdzie wariant minimum, jak to często w Polsce bywa. Jedne co się zmieni, to auta, które znikną z wąskiego chodnika ułożonego z symbolu bylejakości lat 90., tzw. kostki Bauma. Dlaczego tylko tyle? Najwyraźniej ciągle lubimy bylejakość.