Wybaczcie kolokwializm, tym bardziej że jest w nim sporo przesady. Steve Jenny pracuje w centrali legendarnej francuskiej marki. Jest kierowcą testowym, który upewnia się, że każdy egzemplarz Bugatti spełnia najwyższe standardy, a jazda nim będzie przyjemna oraz bezpieczna dla przyszłego właściciela.
Jenny jest francuskim kierowcą, który trafił na stanowisko testera Bugatti w 2004 roku. Jeździł każdym egzemplarzem Veyrona, Chirona i Divo, przed dostarczeniem ich klientom. Przez ostatnie 17 lat przejechał supersamochodami marki Bugatti ponad 350 tys. km.
Standardowa procedura jest taka sama w przypadku każdego auta. Steve Jenny zabiera je na przejażdżkę kontrolną. W jej trakcie pokonuje co najmniej 350 km w różnych warunkach. W tym czasie stara się przetestować kosztowne hipersamochody w każdej sytuacji, na jaką może się natknąć przyszły właściciel.
Steve Jenny sprawdza hipersamochody na autostradzie, w miejskim ruchu, robi test przyspieszenia i pokonuje slalom na firmowym torze oraz rozpędza się do prędkości 300 km/h. Wszystko dzieje się w okolicach Molsheim, siedziby Bugatti na terenie Alzacji.
Na samym początku Jenny sprawdza, do jakiego rejonu świata zostanie wysłane nowe Bugatti. Potem testuje, czy ustawienia auta spełniają homologacyjne wymogi, a specyfikacja jest zgodna z zamówieniem. Dopiero wtedy uruchamia potężny 16-cylindrowy motor o poj. 8 l i pokonuje jedną z czterech opracowanych pieczołowicie tras: letnią, przejściową, zimową lub analityczną.
Każda jazda zajmuje do pięciu godzin. W tym czasie Jenny sprawdza, czy progresja działania wszystkich układów jest właściwa oraz, czy z aut nie wydobywają się żadne podejrzane dźwięki. Na każdej z tras jest fragment drogi pokrytej kostką brukową właśnie po to, aby sprawdzić, czy auto jest idealnie złożone w całość.
Później zestaw: kierowca i samochód, trafia na nieczynny pas startowy lotniska pod Colmar. Właśnie tam Jenny przeprowadza testy, których nie można wykonać na publicznych drogach: przyspieszenia do 300 km/h, procedury startowej, hamulca aerodynamicznego, szybkiej zmiany pasa ruchu, poprawności działania ESP i awaryjnego hamowania z prędkości 200 km/h.
Potem chłodzi rozgrzane auto, wracając nim w spacerowym tempie do mechaników. W serwisie zmieniają olej w silniku i skrzyni biegów, zakładają nowe opony oraz koła, a na koniec montują fabryczne osłony podwozia. Następnie Bugatti czeka jeszcze jeden test na dystansie około 50 km. Łącznie każdy egzemplarz przejeżdża od 350 do 750 km przed wydaniem klientowi.
Jeśli cały proces przebiega bez zastrzeżeń, samochód zostaje zatwierdzony i można go dostarczyć szczęśliwemu nabywcy, który dopiero wówczas ma całkowitą gwarancję, że jazda 1500-konnym autem będzie bezpieczna.
Wielu fanów motoryzacji uważa, że Steve Jenny ma najlepszą pracę na świecie. Niektórzy nawet proponują, że zapłacą firmie więcej od niego (sic!), żeby zastąpić go na stanowisku kierowcy testowego marki Bugatti.
Zapominają jednak, że jazda samochodami wartymi miliony euro z silnikami o mocy co najmniej 1500 KM, które mają już właściciela, to nie tylko przyjemność, ale przede wszystkim ogromna odpowiedzialność. A co wy o tym sądzicie?