Ktoś oszukał cię kierunkowskazem i doszło do stłuczki? Niestety, działa tu jedna zasada

Kierunkowskazy mają sygnalizować manewry. Czasami są jednak włączane błędnie. I o ile na pierwszy rzut oka błąd taki wydaje się marginalny, o tyle w mieście i przy dużym natężeniu ruchu może zadecydować o kolizji. Kolizji, za którą zapłaci niewinny kierowca...

Więcej interpretacji prawa drogowego znajdziesz również w serwisie Gazeta.pl.

Auto jadące drogą z pierwszeństwem sygnalizuje manewr skrętu, zatem postanawiasz wyjechać z podporządkowanej i gdy tylko ruszasz, dochodzi do kolizji? To popularny scenariusz w miastach. Popularny dlatego, że natężenie ruchu przyspiesza reakcje kierowców – chcą dotrzeć na miejsca jak najszybciej. Popularny jednak też dlatego, że błędne sygnalizowanie manewrów jest prawdziwą plagą. No dobrze, ale przechodząc do meritum. Po pojawieniu się takiej sytuacji na drodze, kto będzie winny zdarzenia? Choć na pierwszy rzut oka nikt nie będzie miał problemu ze wskazaniem winnego – tj. pojazdu błędnie sygnalizującego manewr, po bliższym przyjrzeniu się sytuacji jego wina przestanie być taka oczywista.

Zobacz wideo Zobacz Cuprę Born z każdej strony. Także we wnętrzu

Kierunkowskaz jest ważny, ale nie decydujący. Nie ma wpływu na pierwszeństwo

Aby wyjaśnić wszelkie wątpliwości, warto zacząć od art. 22 ust. 5 ustawy Prawo o ruchu drogowym. Mówi on dość wyraźnie, że "kierujący pojazdem jest obowiązany zawczasu i wyraźnie sygnalizować kierunkowskazem zamiar zmiany kierunku jazdy lub pasa ruchu oraz zaprzestać sygnalizowania niezwłocznie po wykonaniu manewru." Niestety stwierdzenie o sygnalizowaniu manewru w żaden sposób nie odnosi się do kwestii pierwszeństwa. A to oznacza, że samochód mający pierwszeństwo straci je dopiero po opuszczeniu konkretnej drogi. Sam kierunkowskaz nie oznacza automatycznego zrezygnowania z pierwszeństwa.

Pierwszeństwo wynika z zasad ruchu obowiązujących na danym odcinku. Auto poruszające się drogą oznaczoną znakiem D-1 "Droga z pierwszeństwem" lub drogą, dla której nadawany jest sygnał zielony na sygnalizatorze, nie "pozbędzie" się pierwszeństwa wrzucając kierunkowskaz. To pierwszeństwo jest niejako niezbywalne.

Kierowca wprowadzony w błąd to... winny kierowca

Taka interpretacja nie może prowadzić do innego wniosku niż taki, że pomimo błędnego sygnalizowania manewru przez pojazd jadący drogą z pierwszeństwem, winę za kolizję poniesie ten kierowca, który w wyżej wspomnianej sytuacji zdecyduje się na wjechanie z drogi podporządkowanej. W sensie prawnym policjanci pojawiający się na miejscu zdarzenia uznają bowiem, że wymusił pierwszeństwo przejazdu. I niestety tak ukształtowanego werdyktu nie zmieni również sąd – gdy sprawca odmówi przyjęcia mandatu. W najbardziej korzystnym scenariuszu sędzia mógłby np. podjąć decyzję o współwinie – to jednak rzadko się zdarza w Polsce.

"Sprawca" dostanie mandat. Ale "poszkodowany" też!

Konsekwencje tego typu kolizji będą takie, że kierowca auta wyjeżdżającego z podporządkowanej – czyli powiedzmy "sprawca" – otrzyma do 500 zł mandatu i 6 punktów karnych. Może się też pożegnać ze zniżkami na polisę OC – to z jego ubezpieczenia pojazd naprawi "poszkodowany". "Poszkodowany" nie odjedzie jednak z miejsca zdarzenia z szerokim uśmiechem. Zazwyczaj także i on jest karany mandatem karnym. Utrudnianie lub tamowanie ruchu poprzez niesygnalizowanie lub błędne sygnalizowanie manewru oznacza karę o wysokości 200 zł i 2 punkty karne.

Więcej o: