Carsharing w Polsce narodził się na dużą skalę tak naprawdę w wakacje roku 2017. To wtedy na warszawskich ulicach pojawiło się w sumie 300 hybrydowych Yarisów. I jak bardzo potrzeba posiadania własnego auta nie byłaby w Polakach zakorzeniona, sama idea usługi wydaje się idealna dla mieszkańca dużego miasta. Osoba taka może bowiem mieć samochód tylko wtedy, gdy akurat go potrzebuje - bo spieszy się na ważne spotkanie, bo jedzie na większe zakupy czy musi odebrać krewnego z dworca. Poza tymi sytuacjami nie obchodzi go serwisowanie, ubezpieczenie czy miejsce parkowania i związane z tym opłaty.
Wypożyczanie samochodu na minuty to wygodne rozwiązanie dla kogoś, kto nie musi mieć auta na co dzień. Tym bardziej wygodne, że firmy coraz częściej dbają o atrakcyjność swojej oferty. Można znaleźć w niej nie tylko modele miejskie czy rodzinne, ale nawet klasyki w postaci Syreny, Malucha lub Volkswagena Scirocco czy motoryzacyjne smaczki z Porsche, Bentleyem czy Audi TT na czele. Carsharing ma jednak zasadniczy problem. Są nim użytkownicy, którzy wsiadając do auta wynajmowanego i otwieranego za pomocą aplikacji, wychodzą z założenia że jest ono... niczyje. W efekcie pozostawiają w kabinie np. śmieci, a do tego jeżdżą autem niedbale.
Skutków złego traktowania aut carsharingowych nie trzeba długo czekać. Ostatnio spłonęło wcześniej wspomniane TT. Poza tym jeden z kierowców zakopał w piasku na plaży Yarisa, a w jednym z aut pracownik obsługujący flotę znalazł... narkotyki. Przykłady rażących zachowań części wynajmujących są o tyle niezrozumiałe, że kierowca samochodu wynajmowanego z aplikacji choć nie spotka się twarzą w twarz z pracownikiem wypożyczalni, wcale nie jest osoba anonimową. Firma dysponuje wszystkimi jego danymi - podczas zakładania konta skanowane jest m.in. prawo jazdy. A dodatkowo operatorzy dość wnikliwie monitorują los swoich pojazdów - badają m.in. ich prędkość i trasy.
Fakt ten prowadzi do kolejnego zagadnienie. Mianowicie kto odpowiada za szkody wyrządzone w czasie wynajmu samochodu na minuty? W przypadku wykroczeń drogowych zarejestrowanych za pomocą fotoradaru sytuacja jest oczywista. Wezwanie do wskazania sprawcy z całą pewnością otrzyma kierowca, który w danym czasie był w posiadaniu pojazdu. Jeżeli chodzi o poważniejsze zdarzenia, wszystko zależy od ich przebiegu i charakteru.
Może się okazać, że wynajem na minuty zakończy się kolizją - ale wynajmujący nie będzie jej sprawcą. W takim przypadku raczej nie poniesie on żadnej odpowiedzialności. Sytuacja jest wynikiem zdarzenia losowego i firma wynajmująca z pewnością to zrozumie. Gdy jednak nieodpowiedzialnym zachowaniem lub złamaniem przepisów przyczyni się do powstania szkody, może być pewny że będzie musiał zapłacić za jej naprawienie z własnej kieszeni. I powodów takiej sytuacji jest kilka. Pierwszym jest regulamin.
Przed wypożyczeniem samochodu na minuty warto dokładnie przyjrzeć się akceptowanemu regulaminowi. Bo ten często zakłada nie tylko udział własny w szkodzie, ale i opłaty karne. Karę zapłaci np. kierowca driftujący wypożyczonym pojazdem, pozwalający na jego prowadzenie innej osobie czy nawet wykorzystujący auto z carsharingu do rozruchu na kable silnika w innym samochodzie. Poza tym regulaminy potrafią też zawierać zapisy mówiące o tym, że jeżeli dojdzie do kolizji w czasie łamania przepisów drogowych (np. podczas zbyt szybkiej jazdy), bez względu na winę, za szkodę w pełnej wartości zapłaci wynajmujący kierowca.
Kolejnym powodem możliwej odpowiedzialności carsharingowca jest ubezpieczenie, a właściwie jego wykluczenia. Każdy samochód wynajmowany na minuty, posiada wykupioną obowiązkową polisę OC. I Choć chroni ona poszkodowanego w każdym przypadku, czasami ubezpieczyciel ma prawo do tzw. regresu dochodzonego od sprawcy. Może zgłosić się do kierowcy z roszczeniem o zwrot wypłaconego odszkodowania m.in. wtedy, gdy spowodował on wypadek w stanie nietrzeźwości lub prowadził pojazd bez uprawnień.