Od kilku tygodni w Polsce trwa zima, jakiej nikt się nie spodziewał. To czas trudny nie tylko dla samochodów i drogowców, ale także dla pieszych. Chodniki, mimo że są odśnieżane, często bywają śliskie i łatwo o upadek. Dlatego zarówno drogi jak i piesze szlaki posypywane są solą i/lub piaskiem, co ma poprawić stan nawierzchni. Nie jest to jednak zbyt ekologiczne rozwiązanie. Tej zimy na ulice trafiło już 300 ton soli.
Najczęściej wykorzystywanym przez drogowców środkiem do posypywania dróg jest chlorek sodu, czyli po prostu sól drogowa. Jest to produkt naturalny, tani, a jednocześnie skuteczny w działaniu. Chlorek sodu nie jest toksyczny, a najwyższą skuteczność wykazuje w temperaturach do minus 6 stopni Celsjusza. Dla niższych temperatur lepiej sprawdza się chlorek wapnia lub chlorek magnezu. Są to jednak preparaty droższe niż sól drogowa, a także wymagające przechowywania w szczelnie zamkniętych opakowaniach.
Sól ma dwie podstawowe wady. Przede wszystkim powoduje korozję samochodów. W ostatnich latach udało się to nieco zmienić dzięki odpowiedniemu nawilżeniu i uziarnieniu soli oraz sposobom jej rozsypywania na drodze (zużywa się jej mniej), ale nadal przyczynia się do rdzewienia aut. Dlatego tak ważne jest dokładne umycie auta po roztopach czy w trakcie odwilży.
Drugą kwestią jest oddziaływanie soli drogowej na rośliny i zwierzęta. Przydrożne rośliny nie mają łatwego życia, większość z nich może nie dotrwać do wiosny. Przy drogach można czasem zauważyć niskie płotki, które miasto stawia przed nadejściem zimy, by uchronić trawniki i przydrożną roślinność przed destrukcyjnym wpływem soli.
Chlorek sodu nie jest też bez znaczenia dla psów i kotów. Jeśli zwierzę po spacerze zacznie zlizywać sól ze swoich łap lub z naszych butów, może dojść do poważnego zatrucia. Sól drogowa wabi także dzikie zwierzęta, które zlizują ją z nawierzchni. Na drogach międzymiastowych dochodzi przez to do wypadków z udziałem zwierząt.
Alternatywą dla soli drogowej na chodnikach jest posypywanie ich piaskiem. Rozwiązanie to nie działa tak jak sól, która rozpuszcza lód i śnieg, a po prostu zwiększa przyczepność nawierzchni. Jednak później ten piasek przeradza się w rozmarzające błoto, a sprzątanie trwa wiele tygodni. Dodatkowo spływając z kanalizacją deszczową do rzek może zatrzymać się w jakimś zbiorniku lub wolniej płynącym fragmencie rzeki wypłycając je.
Na pomysł posypywania chodników fusami z kawy wpadła doradczyni burmistrza Lwowa, Iryna Orszak. Idea dotarła do Polski, a pierwszym miastem w Polsce, które postanowiło wypróbować to rozwiązanie, był Kraków.
Skwer Andrzeja Wajdy w Krakowie to pierwsze miejsce, gdzie ośnieżone chodniki posypano fusami z kawy. Wybrane alejki zostały oznakowane, tak aby mieszkańcy (zwłaszcza właściciele czworonogów) mieli możliwość wyboru czy chcą iść ścieżką o aromacie arabiki, czy tradycyjnie posypaną piaskiem. Co ciekawe, już na początku akcji do Zarządu Zieleni Miejskiej w Krakowie zgłosiło się ponad 50 kawiarni skłonnych oddać fusy z kawy w zimowym celu.
Równie szybko jak pomysł stał się popularny, proekologiczne organizacje zajęły się zgłębianiem tematu. I choć wysypanie kilku wiader fusów z kawy nie zaburzy ekosystemu, większe ilości na jednym obszarze mogą już wpłynąć na stan tamtejszej flory. Fusy mają odczyn kwaśny, przez co zakwaszają glebę, co szkodzi niektórym gatunkom roślin. Dodatkowo kawa, która z deszczem spłynie do studzienek dostanie się do miejskiej kanalizacji, gdzie może tworzyć trudne do usunięcia osady.
Nie ma uniwersalnej metody na walkę z zimą, poza siłą naszych mięśni. Jedynie szufla do śniegu i przedmiot do skuwania lodu będą całkowicie nieszkodliwe dla środowiska. Na dużych, miejskich obszarach takie działania są jednak niemożliwe. Najbardziej neutralny dla środowiska jest piasek, ale on też stwarza problemy, więc nie ma złotego środka.