W Polsce również obserwujemy ogromny kryzys na rynku nowych samochodów. W marcu liczba rejestracji spadła o 40 proc. w porównaniu z analogicznym okresem zeszłego roku. W kwietniu było to już minus 67 proc. Pod tym względem jesteśmy w środku europejskiej stawki koło Niemiec i Wielkiej Brytanii. Najgorzej sytuacja wygląda we Włoszech (-86 proc.) oraz Francji (-72 proc.). Z kolei w Chinach w najsłabszym miesiącu liczba rejestracji spadła o 78 proc.
Liczby robią piorunujące wrażenie. Dopóki nie weźmiemy do porównania Indii. Tam w kwietniu zarejestrowano dokładnie zero nowych samochodów. Ani jednego auta w drugim najludniejszym kraju świata. Trudno oszacować, ile dokładnie ludzi mieszka w Indiach, ale ostatnie oficjalne dane mówią o około 1,3 miliarda. Ta liczba może być już znacznie większa.
W kwietniu zeszłego roku zarejestrowano tam niecałe 250 000 samochodów osobowych, 70 000 aut dostawczych i 1,7 miliona dwu- i trójkołowych pojazdów.
Indie bardzo ostro podeszły do zamknięcia kraju i gospodarki. Zakazano tam pracy także salonom samochodowym. W Polsce salony cały czas działają, oczywiście z nowymi procedurami, niektóre mają tylko krótsze godziny otwarcia. Co więcej, Hindusi, w przeciwieństwie np. do mieszkańców Europy, nie są w ogóle przyzwyczajeni do zakupów w internecie. Zwłaszcza samochodów. W naszej części świata coraz popularniejsze stają tzw. wirtualne salony samochodowe.
Autokult.pl zwraca uwagę, że totalne zamrożenie przemysłu motoryzacyjnego odbije się na gospodarce całego kraju - eksperci mówią, że PKB może spaść od 10 do 15 proc. Sama branża traci 306 milionów dolarów dziennie. Dużym problemem dla producentów jest także fakt, że na rynku indyjskim działają głównie marki, które skupiają się tylko na sprzedaży w Indiach. To m.in. Maruti Suzuki, Tata, Mahindra czy specjalny oddział Toyoty Kirloskar. Taka sytuacja trwa w Indiach od 25 marca. Nie wiadomo, kiedy się zakończy. Niektórzy sugerują, że branża moto zacznie być rozmrażana w połowie maja.