- O, cześć. Jak ci idzie?
- A dobrze, dobrze. Muszę jeszcze napisać auto X, zrobić parę zdjęć Y i Z, wrzucić ze dwa posty na fb i... powoli koniec.
- To nie przeszkadzam, ale w wolnej chwili idź na stoisko Mansory. Jest GRUBO.
- inscenizowane i dramatyzowane, ale możecie być pewni, że na każdym dużym salonie samochodowym takich rozmów odbywa się mnóstwo. Zresztą, jeżeli sami kiedykolwiek wybraliście się na targi w Genewie lub Frankfurcie, to z pewnością wiecie, że stoisko Mansory jest tym, przy którym każdy zatrzyma się na dłuższą chwilę. Człowiek stoi tam i patrzy. Niekoniecznie z zachwytem. Raczej zszokowany i zdezorientowany. Pełen wątpliwości i pytań. Niby nikomu się te auta nie podobają, ale trudno od nich oderwać wzrok.
Mansory to nie firma tuningowa. To stan świadomości.
Mansory bierze na warsztat najdroższe samochody świata i w swoim warsztacie upewnia się, że zrobiło wszystko, żeby każdy widział, że właściciel przerobionego przez nich auta jest obrzydliwie bogaty. Trudno znaleźć na drogach równie ostentacyjne, przesadzone i krzykliwe samochody.
Dokładnie tak jak w tym przypadku. Tuner chciał do Genewy przywieźć projekt o nazwie Coastline. To Rolls-Royce Cullinan po kuracji sterydowej. Absurdalnie obniżony i okraszony wlotami powietrza, spojlerami i nowymi elementami z włókna węglowego. Co ciekawe, samo Mansory twierdzi, że przygotowało dla SUV-a "bardzo subtelny" pakiet stylistyczny.
Mansory nie podaje żadnych informacji o zmianach w jednostce napędowej. Możemy więc zakładać, że pod maską pracuje dwunastocylindrowy silnik 6.75 o mocy 563 KM i 850 Nm ze zwykłego Cullinana. Choć w przypadku tej firmy nigdy nic nie wiadomo - na życzenie klienta z pewnością moc może zostać podbita o kilka, kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt procent. Mansory jest dumne przede wszystkim ze swojego turkusowego wnętrza. Turkus to zdecydowanie motyw przewodni Cullinana Coastline - tym kolorem wykończono nawet figurkę Spirit of Ecstasy, wysuwający się z maski symbol marki Rolls-Royce.