Półwysep Apeniński zamieszkują szczęśliwi ludzie: mają wspaniałe krajobrazy, świetną kuchnię, krótkie zimy, długie sjesty, no i przede wszystkim skłonność do szaleństwa. To ostatnie jest najbardziej prawdopodobnym z powodów, dla których do tak małego samochodu włożyli tak ogromny silnik: 3,2 l pojemności przy 420 cm długości? W medycynie mówilibyśmy o pomyłce szpitalnej. A co mówią przedstawiciele Alfa Romeo? - Chcieliśmy pokazać, jak się robi udanego hyper-hatcha, bezwzględnego pogromcę GTI.
Wrodzony brak skromności nie pozwolił Włochom wspomnieć ani o Renault Clio V6, ani o Audi S3. Oba modele powstały wcześniej, mają kompaktowe rozmiary i ponaddwustukonne silniki, twarde zawieszenia, sportowe fotele i sześciobiegowe skrzynki. Do tego są wystarczająco głośne, niewygodne i niepraktyczne, by trafić do elitarnej klasy hyper-hatch (odrzutowych hatchbacków - to chyba najwłaściwsze określenie) i na listę marzeń milionów spragnionych wrażeń mężczyzn.
Wrodzona skłonność do przesady i szaleństwa kazała włoskim konstruktorom pognębić konkurencję. Co więc robią? Biorą największy silnik, jaki mają, i wkładają do najbardziej stylowego z włoskich kompaktów. Efekt? W chwili prezentacji (rok temu w Paryżu) Alfa Romeo 147 GTA przebija inne hyper-hatche i pojemnością silnika, i wyglądem. Jak to określił jeden z brytyjskich dziennikarzy, "na jej tle Clio V6 przypomina szybkobieżne żelazko, a S3 wygląda jak wyszarpane stylistom na półmetku prac".
Najwięcej radości mieli pierwsi nabywcy. Robili na szaro wszystkich amatorów wyścigów ulicznych, do których jeszcze nie dotarła wieść o odrzutowej 147. Oto głos z internetowego forum użytkowników mniejszej Alfy GTA:
"Kupiłem ją jako jeden z pierwszych na Wyspie - pisze Brytyjczyk Cris S. - Daje mnóstwo emocji. Nie tylko mnie. Także tym, którzy biorą ją za zwykłą, tyle że stuningowaną alfę. Podjeżdżają na skrzyżowaniach i przegazowują silniki, zachęcając do próby sił. Chcecie? Bardzo proszę! Dodaję gazu i po 15 sekundach ledwie widzę ich w lusterku. That's it! Yeeaaahh!!!".
Dziwicie się Crisowi? Niesłusznie. W tym samochodzie najbardziej racjonalny człowiek zachowuje się jak dziecko. A co dopiero Lemski. Aż wstyd przyznać, co wyrabiał nim na drodze. Już podczas pierwszej przejażdżki wdał się w pojedynek z motocyklistą. I nie uwierzycie, ale... wygrał! Mimo że facet grzał nakedem 600. - Chryste, co za odejście! I ten dźwięk... - wzdychał, gdy dotarliśmy do redakcji.
A Lemskiemu niełatwo zaimponować: ktoś, kto nawet po bułki śmiga 160-konnym japońskim przecinakiem, wie, co znaczy dobre przyspieszenie i rasowy gang. Szczerze mówiąc, miałem obawy, czy "jednośladowiec" powinien testować dla was samochody. Na szczęście nie okazał się tak zmanierowany, na jakiego wygląda.
Przejmuję kluczyki i siadam za kierownicą. Jeden ruch nadgarstka i... jestem stracony: trzy zegary rozbłyskują wściekłą czerwienią, a podziemny garaż wypełnia chrapliwy bulgot. Wskazówki obrotomierza i prędkościomierza w pozycji "spocznij" skierowane pionowo w dół - jak w szybkim motocyklu. No i magiczna liczba 300 - może tylko na Lemskim nie robi wrażenia. Niesamowite, ten wóz uwodzi, nim zacznie się toczyć! Jedziemy do wyjścia. Zimne światło ksenonów ślizga się po betonowych ścianach. Łapię się na tym, że co chwila dodaję gazu. Więcej, więcej decybeli! Chcę się upewnić, że moje uszy słyszą to, co słyszą. Brama w górę, ręczny w dół i katapultujemy się na ulicę. Zmiana tonacji o dwie oktawy. Choć już nie tak natarczywy, dźwięk silnika przykuwa uwagę przechodniów. Zewsząd spojrzenia. Podkręcam obroty i... zamiast wystrzelić do przodu, alfa szarpie i zwalnia. No tak - ogranicznik, elektroniczny kaganiec włączający się, ilekroć wskazówka obrotów dojdzie do końca. To jeden z niewielu silników, które brzmią najlepiej, gdy są rozkręcone na maksa; większość dużo wcześniej zaczyna wyć tak, jakby wyparował z nich olej.
Wyjeżdżam na dwupasmówkę. Robi się gorąco. Nie wiem, czy bardziej z emocji, czy z wysiłku, jakiego wymaga jazda tym samochodem. Bo wszystko tu chodzi ciężko: biegi, sprzęgło, kierownica, a nawet umieszczone na niej przyciski do sterowania radiem. Wszystko, prócz gazu. Ten samochód chce, pragnie, kocha przyspieszać. I nic na to nie poradzisz. Gardzisz szybkim sprintem spod świateł? I tak będziesz pierwszy. Co skrzyżowanie. Nie lubisz często wyprzedzać? Polubisz. To zbyt proste i przyjemne. Nie cierpisz skakać z pasa na pas? No to uważaj, bo wezmą cię za konika szachowego. Słowem, będziesz się zachowywał, jak... ktoś chorobliwie nadpobudliwy.
Kiedy już będziesz w środku, alfa doprowadzi cię do ekstazy trzema rzeczami - brzmieniem, przyspieszeniem i... przełożeniem układu kierowniczego. To ostatnie jest jak w gokarcie - bezpośrednie. Słowo to - nadużywane w opisach innych samochodów - tu należy traktować dosłownie: 1,75 - tyle obrotów dzieli skrajne położenia kierownicy. Mało, bardzo mało. Dwa razy mniej niż w większości aut. By wziąć zakręt pod kątem prostym, nie trzeba w niej odrywać rąk od kierownicy! Dlatego jest tak diabelsko zwinna.
Zwinna, co nie znaczy zwrotna. Pierwszy raz zakląłem w alfie właśnie wtedy, gdy musiałem skręcić, by zaparkować ją między dwoma równolegle stojącymi autami. Uwierzcie, gorzej wypada w tej konkurencji chyba tylko tir z naczepą, a wszyscy obserwujący moje manewry pewnie zastanawiali się, gdzie też podziałem zielony listek. Potem zmierzyliśmy z Lemskim - by zawrócić nią na raz, między krawężnikami musi być aż 12,5 metra!
Drugi raz zdarzyło mi się to na pełnej kolein trzypasmówce, gdy z najszybszego zjechałem na najwolniejszy pas, ostro przy tym hamując. Niczym narciarza ciągniętego za motorówką asfaltowe kilwatery rzucały mną (i Alfą) po metr w lewo i prawo. OK, Włoszki lubią skoki na boki, ale to już lekka przesada. Przy takiej wrażliwości na koleiny trzeba się pilnować, by ponętne kształty Gietki - jak ją zwał Lemski - nie odcisnęły się na jadącym obok samochodzie.
Trzeci raz zakląłem (wiem, co sobie o mnie pomyślicie) na stacji benzynowej. Tam olśniło mnie, dlaczego pokładowy komputer pokazuje wszystko, tylko nie średnie zużycie paliwa - pewnie dlatego, by od nadmiaru emocji kierowca nie dostał zawału. Moje pobieżne kalkulacje wykazały, że jazda po mieście w stylu "stop and go" pochłania około 25 l benzyny na każde 100 km (Lemski twierdzi, że 30). A ile pali przy spokojnej jeździe? Tego jakoś nie udało nam się ustalić.
Nastolatki, zwłaszcza włoskie, muszą wiedzieć, że gdy w żyłach gotuje się krew, puszczają wszelkie hamulce. Nie inaczej było z alfą. I gdyby nie refleks Lemskiego - pewnie wylądowaliby w krzakach. Nie wiem, co dokładnie jej zrobił, w każdym razie w alfie zagotował się płyn hamulcowy. Przed kolejnym zakrętem pedał hamulca niemal zapadł się w podłogę, a oni sunęli dalej. Doszło do tego, do czego dojść nie powinno, i trudno stwierdzić, czy bardziej zawinił płyn, tarcze, klocki, czy Lemski.
Chyba nieco urażona alfa nie dała się już namówić na boczne poślizgi. Lemski, który ostrzył sobie zęby na długie slide'y, musiał więc obejść się smakiem. A wszystko przez niewyłączalny układ kontroli trakcji. W takim samochodzie? Błąd!
Ponieważ za kilka godzin musieliśmy ją oddać, na pożegnanie postanowiliśmy pokazać jej Mazury. Bo, jak trzeźwo zauważył Lemski, "tor torem, miasto miastem, a my wciąż nie wiemy, jak nasza Gietka idzie w trasie".
Po dwóch godzinach wszystko jest jasne: dwustrefowa autoklima o wiele lepiej wygląda, niż działa, gokartowy układ kierowniczy powyżej okazuje się jednakże czuły, a cały samochód za twardo i za nisko zawieszony (choć i tak wyżej od swych większych sióstr - 156 JTD i GTA). Słowem, trzeba nieźle się napocić, mocno trzymać za kółko, omijać garby i nie wpadać w dziury.
Wydawało się, że po całym dniu i my, i Gietka będziemy mieli dość. A jednak nie. W mieście znów nas naszło. Niczym Roberto Benigni po oparciach krzeseł skakaliśmy naszą alfą od skrzyżowania do skrzyżowania. Bo podobnie jak jej rodak, tak i ona zasługuje według nas na Oscara. Szczodra, choć wymagająca. Namiętna i szalona. Alfa Romeo 147 GTA. Dzięki takim autom łatwiej uwierzyć, że "Życie jest piękne".