Nawet Japończycy powiedzieli dość w przypadku Lexusa ES. Po siedmiu latach czas na nową luksusową limuzynę japońskiej marki. Poprzednik ujrzał światło dzienne w 2018 r. na salonie samochodowym w Pekinie. Następcę pokazano światu na tegorocznym salonie w Szanghaju. A nieliczni szczęśliwcy mieli okazję przedpremierowo poznać auto podczas wiosennej konwencji Toyoty w Brukseli. W tym gronie znalazł się także autor tekstu.
Na żywo podziwiałem jeszcze elegancką makietę Lexusa ES razem z jej twórcą. Goście zgromadzeni na salonie w Szanghaju mogą zaś przyjrzeć się z bliska pierwszym wyprodukowanym egzemplarzom. Zapewniam, że o ile na zdjęciach samochód prezentuje się bardzo dobrze, to na żywo jest jeszcze lepiej. Wszystkim szczególnie podobała się tylna część. Komentarze o stylizacji na miarę produktów marki Aston Martin powtarzały się zadziwiająco często.
Lexus podkreśla, że ES to zupełnie nowe auto. Auto ósmej generacji. Powstało na przeprojektowanej platformie Toyota TNGA GA-K (ta sama, na której opracowano takie modele jak Camry, RAV4, Highlander, Sienna czy Lexus NX), którą przygotowano do napędów hybrydowych i całkowicie elektrycznych (dwie baterie o różnej pojemności). Na rynek trafią łącznie cztery wersje w konfiguracji z napędem przednim lub AWD. Oto one.
Japońska limuzyna nieco urosła. Samochód wydłużono o 165 mm (długość 5,14 m) i poszerzono o 55 mm (1,92 m). Lexus ES jest także odrobinę wyższy. Hybryda mierzy 1,55 m a elektryk 1,56 m. Bez względu na napęd rozstaw osi jest taki sam i wynosi 2,95 m. To o 80 mm więcej niż w poprzedniku.
Producent nie zdradził jeszcze zbyt wielu szczegółów. W materiale prasowym skupiono się na podkreślaniu wysiłków inżynierów w celu udoskonalenia komfortu jazdy, stabilności prowadzenia, wyciszenia, funkcjonalności, bezpieczeństwa czy łączności. Tyle i aż tyle. Pozostaje uzbroić się w cierpliwość. Na szczęście nie na długo. Już wiadomo, że Lexus ES pojawi się w Polsce. Ceny poznamy we wrześniu 2025 r., a pierwsze egzemplarze trafią do salonów w październiku.