Firma z Mountain View przy pomocy sztucznych satelitów zdążyła już obfotografować cały świat. Możemy go oglądać na Google Maps po włączeniu odpowiedniej warstwy "satelita". Wyjątkiem są obiekty wojskowe. Wprawdzie mapy podają ich lokalizacje, ale zdjęcia ze szczegółami są celowo rozmazane. Chyba że chodzi o Rosję.
Więcej informacji na temat Map Google znajdziesz na Gazeta.pl
Dlaczego Mapy Google nie ujawniają szczegółów wojskowych baz? Przecież wywiady państw mają o wiele dokładniejsze zdjęcia satelitarne, w dodatku z potwierdzoną autentycznością i datą ich wykonania. A w przypadku takich materiałów wywiadowczych te dwa aspekty są kluczowe.
Rozmazywanie obiektów i lokalizacji o znaczeniu strategicznym to ukłon Google w stronę rządów i armii demokratycznych państw, ale nie tylko. Dokładne fotografie i szczegółowe mapy obiektów wojskowych mogą posłużyć wszelakim organizacjom terrorystycznym do planowania ataków.
Poza tym gdyby wszystko było dostępne w internecie za darmo, służby wywiadowcze bogatszych państw nie miałyby tej przewagi nad małymi, biedniejszymi i często niedemokratycznymi krajami. Obecnie takie materiały są często wykorzystywane w wywiadowczym "handlu wymiennym", bo często mają wysoką wartość.
Teraz każdy może obejrzeć np. bazę lotniczą w Kursku, magazyn broni jądrowej pod Murmańskiem, lotniskowiec Admirał Kuzniecow, okręty podwodne na Kamczatce, lokalizację międzykontynentalnych rakiet balistycznych, a nawet wejścia do prywatnych bunkrów Władimira Putina zlokalizowanych w górach Ałtaju nad rzeką Katuń. Podobno są ukryte pod budynkiem udającym pensjonat.
Dlaczego Google opublikował na swoich mapach szczegółowe fotografie tak wielu rosyjskich baz i obiektów? Ich lokalizację i tak z pewnością zna amerykańska, a więc i ukraińska armia. Poza tym położenie wojskowych obiektów w odległych zakątkach Federacji Rosyjskiej nie jest teraz największym zmartwieniem Ukrainy.
Odpowiedź na to pytanie jest prostsza, niż myślicie. Rosja prowadzi wojnę z cywilizowanym światem również w warstwie informacyjnej, a Google od jej początku pozostaje w opozycji. Amerykańska firma zablokowała dostęp do sklepu Play na terenie Rosji, aplikację propagandowej stacji Russia Today oraz możliwość zarabiania na reklamach w portalu YouTube rosyjskim kanałom.
W zamian Rosskomnadzor (Federalna Służba ds. Nadzoru w Sferze Łączności) zajmujący się w Rosji elektroniczną cenzurą wyłączył krajanom dostęp do wyszukiwarki Google i strony Google News, ponieważ rzekomo rozpowszechniały nieprawdziwe informacje na temat "specjalnej operacji wojskowej", jak nazywa tamtejszy rząd wojnę prowadzoną przez Rosję w Ukrainie. W rzeczywistości chodzi o to, żeby Rosjanie dowiedzieli się o niej jak najmniej.
Jest jeszcze jedna, bardziej prozaiczna kwestia. Miliony internautów na całym świecie interesują się wojną, mają ochotę obejrzeć "tajne" rosyjskie bazy wojskowe, bunkry w Kaukazie i pałac Putina nad Morzem Czarnym. Odtajnienie takich zdjęć z pewnością zwiększa internetowy ruch w Mapach Google.
Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, zwykle wyjaśnieniem są pieniądze. To nie zmienia faktu, że korporacje mają w tej chwili potężną władzę, którą można wykorzystywać na różne sposoby. Google swoimi decyzjami wspiera moralnie Ukrainę i daje jednoznacznie do zrozumienia, że potępia rosyjską agresję na ten kraj.