Technologia zmienia oblicze wojny. Nie chodzi tylko o wykorzystanie jej przez armię, ale również o narzędzia, które są w rękach zwykłych ludzi. Odpowiednio używane takie programy jak Mapy Google stanowią ogromną bazę wiedzy udostępnianej w czasie rzeczywistym.
Oczywiście nikt się nie stanie asem wywiadu tylko dzięki Google Maps, ale powszechność dostępnych za ich pośrednictwem informacji zmusiła już niejedną armię do zmiany wojennej strategii. Pewnych rzeczy po prostu nie warto ukrywać, bo i tak będą ujawnione.
Jak sprawdzić intensywność oraz kierunek przemieszczania się wojsk w rejonie Donbasu? Wystarczy uruchomić Mapy Google i włączyć warstwę pokazującą aktualne natężenie ruchu. Potem uważnie je obserwować i wyciągać logiczne wnioski.
Natężenie i prędkość ruchu jest zobrazowane odpowiednimi kolorami od zielonego po ciemnoczerwony. Po wyeliminowaniu oczywistych danych, takich jak korki na przejściach granicznych, rejonach robót drogowych (algorytmy Google je wykrywają i oznaczają) oraz obwodnicach aglomeracji, łatwiej wyłowić wszelkie anomalie.
Niespodziewanie wysokie natężenie ruchu w nietypowych miejscach może oznaczać przejazdy wojskowych kolumn. Dane udostępniane przez Google są tak dokładne, że na ich podstawie da się określić kierunek jazdy, a nawet przybliżoną długość kolumny wojskowej.
Podstawowa interpretacja takich informacji nie jest trudna. Wiadomo, w którą stronę mogą przemieszczać się rosyjskie wojska lub oddziały separatystów z samozwańczych "republik": ługańskiej i donieckiej. Reszta jest po stronie użytkowników. Dane są cenne, ale ważniejsza jest ich wnikliwa i czasochłonna analiza.
Skąd firma z Mountain View czerpie takie informacje? Odpowiedź jest prosta: z telefonów żołnierzy oraz innych uczestników ruchu, którzy zostali spowolnieni przez kolumny wojskowe. Każdy telefon z systemem Android oraz iPhone z zainstalowanymi mapami Google standardowo udostępnia dane na temat aktualnej lokalizacji.
Dlaczego dowódcy nie rozkazali żołnierzom wyłączenia tej funkcji, skoro jest taka techniczna możliwość? To byłoby w praktyce niewykonalne i zbyt czasochłonne. W ciągłym użytku jest zbyt duża liczba smartfonów. Technologia stała się tak powszechna, że trudno ją kontrolować.
Jak to możliwe, że tak popularne rozwiązanie demaskuje wojskowe "sekrety"? To też łatwo wyjaśnić. Popularne, nie znaczy tanie. Przez ostatnie dekady Google zainwestował w swoje mapy setki miliardów dolarów.
Amerykański gigant informatyczny dysponuje budżetem na opracowanie i rozwój (R&D) przekraczającym fundusze największych armii świata. Tak działa ekonomia skali. Mapy Google są zainstalowane na ponad miliardzie urządzeń, a każdego miesiąca ta aplikacja notuje prawie 160 mln aktywnych użytkowników.
Roczny przychód Google z tej aplikacji to kilkanaście miliardów dolarów. Chodzi o dochody z reklam kontekstowych oraz udostępnianych danych. Część jest dostępna publicznie, inne wymagają wykupienia usługi Google Maps for Business, która ma kilka poziomów i abonamentów. W ich ramach Google oferuje użytkownikom komercyjnym różne tzw. API, czyli Interfejsy Programowania Aplikacji.
Korporacja stale inwestuje w ciągły rozwój swojej usługi. Google już zdążył zmierzyć i obfotografować cały świat, a dodatkowo potężną bazę informacji dostarczają mu użytkownicy smartfonów. Część robi to z premedytacją, inni nieświadomie.
Poza tym moduły lokalizacyjne GPS w telefonach z roku na rok stają się coraz bardziej precyzyjne. Pierwsza sieć satelitów o takiej nazwie została umieszczona na okołoziemskiej orbicie w latach 70. właśnie dla celów wojskowych, a cywilni użytkownicy są beneficjentami militarnej inwestycji.
Oprócz oryginalnego systemu GPS-NAVSTAR utrzymywanego przez amerykański departament obrony są też inne lokalne i globalne systemy satelitarnego pozycjonowania: europejski Galileo, rosyjski GLONASS, chiński Compass itd.
Do 2000 roku dokładność pozycjonowania GPS na potrzeby użytkowników cywilnych była celowo zakłócana, ale w końcu armia zrezygnowała z tego. Teraz precyzja pozycjonowania w ok. 80 proc. przypadków wynosi od 1 do 3 m, co pozwala określić pozycję samochodu z dużą dokładnością. Można nawet stwierdzić, po którym pasie ruchu autostrady się porusza pojedyncze auto. Dodatkowo wraz z liczbą telefonów rośnie precyzja danych, które mogą dotyczyć poruszającej się kolumny wojskowej.
Google jest informacyjnym gigantem, który wykorzystuje pozycjonowanie GPS i używa go do gromadzenia wszelakich danych od dekad. Nie ma w tym sobie równych na całym świecie. Taka wiedza jest nie tylko cenna, ale oprócz tego daje potężną władzę.
Możecie być pewni, że amerykańska korporacja wyciąga z aplikacji Mapy Google znacznie więcej informacji, niż te powszechnie dostępne. Z drugiej strony nie spodziewajcie się, że rosyjska albo jakakolwiek inna armia, nie będzie ograniczać wycieku danych, jeśli są naprawdę ważne. Żołnierze, którzy uczestniczą w specjalnych i tajnych operacjach, na pewno nie zabierają smartfonów ze sobą. Mimo to dzięki nim wiemy o ruchach rosyjskich wojsk znacznie więcej, niż życzyłaby sobie Moskwa.