MOTO 2030 to piątkowy cykl Gazeta.pl, w którym poruszamy najważniejsze tematy dotyczące przyszłości motoryzacji, transportu i technologii. Nie zabraknie tu także ciekawych historii konstruktorów oraz opisu dziejów firm, których przeszłość ma wpływ na to, jak będzie wyglądała motoryzacja przyszłości. Samochody, drogi i miasta na naszych oczach bardzo dynamicznie się zmieniają. Co piątek dziennikarze Moto.pl będą o tych zmianach pisać. Tutaj znajdują się wszystkie artykuły z cyklu MOTO 2030.
To znamienne, że gremialnie narzekamy w ten sposób właśnie na produkty przemysłu samochodowego, a nie branżę komputerów, czy sprzętu gospodarstwa domowego. W nich też zdarzają się wyjątkowe projekty, ale klienci tego nie oczekują. W motoryzacji wręcz przeciwnie.
To dlatego, że samochód stanowi część naszego misternie budowanego wizerunku, tak samo, jak ubiór, biżuteria i inne szczególne przedmioty, którymi się otaczamy. Świadomie lub nie, ale wierzymy, że ich wygląd świadczy o naszym guście i statusie, dlatego tak się nim przejmujemy.
Nie wszyscy to zauważyli, ale ten trend właśnie się zmienia. Auto powoli staje się zwykłym, chociaż wciąż drogim przedmiotem użytkowym, który ma dobrze spełniać swoją funkcję. Dlatego w świecie motoryzacji będzie coraz mniej ikon, co nie znaczy, że znikną zupełnie.
Dobrym przykładem jest branża elektroniki użytkowej, a dokładnie smartfonów. Wszystkie wyglądają podobnie i nijako. To prostokątne kawałki szkła, metalu i tworzyw sztucznych, które trudno odróżnić od siebie. A jednak jeden z nich stał się prawdziwą ikoną, która sprawia, że znacznie łatwiej go sprzedawać, a właściciel jest otoczony nimbem prestiżu.
Ten smartfon to oczywiście iPhone firmy Apple, który najprawdopodobniej jest największą ikoną w historii produktów użytkowych. Kiedy zrozumiemy, dlaczego nią się stał, będzie łatwiej pojąć, jak można stworzyć motoryzacyjną ikonę XXI wieku.
Na pierwszy rzut oka iPhone nie wyróżnia się niczym specjalnym, ale dużo zyskuje przy bliższym poznaniu. Wtedy okazuje się, że jego pozornie prosty projekt jest wyjątkowo przemyślany, a oszczędnie wyglądający system operacyjny pełny efektownych smaczków. Pierwszy iPhone nie miał więcej funkcji od rywali, ale był znacznie łatwiejszy do używania przez zwykłych ludzi.
Poza tym i przede wszystkim był inny, przynajmniej wówczas. Unikalny i natychmiast rozpoznawalny w swojej branży. Dodatkowo zadziałała charyzma Jobsa i zręczny marketing, czynniki, które sprawiły, że stał się obiektem pożądania. W odniesieniu sukcesu nie przeszkadzała nawet wysoka cena, a bardzo pomagała wysoka jakość.
Najciekawsze jest to, że Steve Jobs wiedział, że iPhone zostanie ikoną już, kiedy go prezentował w 2007 r. Stwierdził wtedy z niewzruszoną pewnością siebie, że to "rewolucyjny i magiczny produkt". Ponad dwa miliardy egzemplarzy później muszę z pewną niechęcią (jako użytkownik smartfonów konkurencji) przyznać, że miał rację.
Warto się przyjrzeć jego drodze do sukcesu, bo auta stają się produktami bardzo podobnymi do smartfonów z punktu widzenia użytkownika. Mają jak najlepiej spełniać swoją funkcję, ale wciąż mieć atrakcyjny wizerunek, niekoniecznie wynikający z wyglądu. Charyzmatyczny ambasador produktu w świecie mediów też nie zaszkodzi.
Współczesne samochody stały się podobne do siebie. To prawda, przynajmniej jeśli patrzymy na nie z zewnątrz. Taka sytuacja to wynik optymalizacji ich projektów w celu uzyskania jak najwyższej efektywności i to w podwójnym znaczeniu: ekonomicznym i energetycznym.
Elektryfikacja rynku jednocześnie pomaga i przeszkadza w przełamaniu tej nudy. Pomaga, bo wraz z ewolucją rynku tworzyw sztucznych i półprzewodników oferuje projektantom większą wolność. Tylko że potem zaraz przychodzą inżynierowie, którzy mówią, że optymalna forma jest jedna, a później dołączają do nich księgowi tłumaczący, ile kosztuje fantazja artystów. Produkt przede wszystkim musi przynosić dochód.
Dlatego aktualnie można wyróżnić trzy trendy w projektowaniu samochodów. Pierwszy to tworzenie produktów na wzór AGD, które mają pełnić swoją funkcję jak najlepiej, a ich wygląd jest pochodną tej funkcji. Ulega mu wielu producentów, od marek najtańszych do luksusowych. Nazywam to "stylistyką odwróconej wanny", bo właśnie z nią kojarzą mi się takie samochody. Są idealne aerodynamicznie, co w przypadku modeli z napędem elektrycznym stało się kluczowe, ale ich sylwetki nie budzą emocji, przynajmniej moich.
Drugi to "elektroniczny eklektyzm". Sylwetki tak zaprojektowanych aut często są dziwaczne, a ich detale zupełnie szalone. Projektanci puszczają wodze fantazji, inżynierowie starają się sprostać wymaganiom, a ludzie z marketingu jakoś zrekompensować te wydatki. Dzięki temu powstają bardzo nietypowe modele aut, ale moim zdaniem ten trend będzie tracił na popularności. W końcu wszyscy się nim znudzą i zwycięży nudna optymalizacja.
Są jeszcze dwa inne trendy. "Ekshumacja ikon" polega na przypominaniu modeli z przeszłości aut słynnych z różnych powodów, ale w nowym, najczęściej elektrycznym wydaniu. Taki manewr może się udać, bo jest na to kilka przykładów w najnowszej historii samochodów, ale trzeba go przeprowadzić umiejętnie i delikatnie. Inaczej produkt wygląda kiczowato, a jeśli nie ma innych zalet, rynek się szybko nim nudzi.
Ostatni wygląda jak próby powtórzenia sukcesu iPhone'a w motoryzacji. Wybaczcie to irytujące porównanie. Chodzi o produkt, który jest pozornie nieciekawy, ale ma bardzo dopracowaną koncepcję, a dodatkowo jest wyjątkowo łatwy do używania i w jakiś sposób innowacyjny.
To najtrudniejsza droga, a dodatkowo jest potrzebna jakaś osobowość, nieustępliwy ambasador, który zrealizuje karkołomny plan, a jego blask spłynie na produkt. Innymi słowy, taki model samochodu musi być dobry pod każdym względem, ale nie efekciarski i mieć sporo szczęścia do ludzi, którzy go próbują sprzedać.
Celowo nie wymieniam marek ani modeli, które można zaliczyć do powyższych kategorii, bo nie chcę nikogo urazić, ale trzeba zrobić jeden wyjątek. Najbliżej statusu motoryzacyjnej ikony XXI w. jest marka Tesla. Pojawiła się znikąd, zdobywa rynek szturmem, budzi silne emocje. Ma charyzmatycznego promotora i sprzedaje się jak świeże bułeczki, mimo wad. W dodatku jest modelem globalnym, a to ważna cecha ikony.
Z amerykańską marką jest tylko jeden problem. To niska jakość wykonania. Klienci wybaczą ikonom drobne wady, jeśli nadrabiają to charakterem, ale nie gdy chodzi odpadające zderzaki, niedziałające pasy bezpieczeństwa i szpary w karoserii, w które można włożyć palec. Jeśli Elon Musk nie poradzi sobie z jakością wykonania w czasie skalowania produkcji, Tesla wkrótce będzie mieć poważny kłopot.
Być może wkrótce powstanie nowa motoryzacyjna ikona, samochód, który wyznaczy trendy w motoryzacji XXI wieku. Będzie uwielbiany, nienawidzony, kopiowany i podrabiany. Nie mam pojęcia, kto i kiedy wprowadzi taki model albo taką markę na rynek. Może już na nim jest?
Wiem, że musi zostać zaprojektowana w zupełnie inny sposób niż dawniej i trzeba umiejętnie zbudować jej wizerunek. Być może w ogóle nie rozpoznamy jej na pierwszy rzut oka, ale zapamiętajcie jedno: od pierwszej chwili obudzi wśród konsumentów silne emocje. Początki mogą być skromne, chwała nadejdzie później. O tym, że jest ikoną, przekonamy się o tym dopiero po trwającej dekadę drodze do sukcesu. Kto sprosta temu zadaniu?