Izera jest jak gorący ziemniak, którym przerzucają się wszyscy uczestnicy gry. Trudno go zjeść, ale łatwo się nim sparzyć, dlatego nikt nie chce go trzymać w ręku zbyt długo. Premier rządu właśnie zmierza do przekazania kurateli nad ElectroMobility Poland ministrowi aktywów państwowych. Nie ma w tym nic osobistego, ale nadzór nad wymyśloną przez PiS spółką nie służy niczyjemu wizerunkowi. Najprawdopodobniej to Borys Budka będzie grabarzem Izery. Pracownicy EMP epatują liczbami i przestrzegają, że skreślenie projektu Izery będzie błędem. Z ich perspektywy na pewno to tak wygląda, ale tak naprawdę tę spółkę bardzo trudno uratować. Właściwie jest tylko jeden dobry sposób.
Sporo osób w ElectroMobility Poland uważa, że się na nich uwziąłem, ale to nieprawda. Pracuje tam dużo profesjonalistów, których szanuję za osiągnięcia. Kilku nawet znam osobiście, ale mimo to uważam, że tylko ktoś bardzo naiwny albo na wskroś cyniczny może twierdzić, że taki pomysł ma szansę na realizację. Oto dlaczego tak sądzę.
Jeśli spojrzeć obiektywnie dokąd zawędrował patriotyczny projekt polskiego samochodu elektrycznego, rezultat zabrzmi jak pomysł prosto z Chińskiej Republiki Ludowej, a nie państwa-członka Unii Europejskiej. Przecież chodzi o de facto rządową spółkę, która jest własnością Skarbu Państwa i ma zamiar produkować ludowe auto na prąd, a potem oferować je Polakom za przystępną cenę. Podstawowe różnice między Polską a Chinami są takie, że tamtejszy rząd ma z czego dopłacać do elektryków, oraz że w Chinach panuje kapitalizm, ale bez demokratycznych mechanizmów kontroli. Kiedy ostatnio sprawdzałem, rządziła tam Komunistyczna Partia Chin, a panujący ustrój to tzw. demokracja ludowa, która w rzeczywistości oznacza rządy autorytarne.
Projekt polskiego samochodu elektrycznego ma być finansowany z unijnego programu KPO (Krajowy Program Odbudowy), którego celem jest wzmocnienie polskiej gospodarki, przede wszystkim ze względu na zagrożenie ze strony Rosji. Wobec tego nie widzę uzasadnienia dla wydawania funduszy z KPO właśnie na spółkę ElectroMobility Poland, bo krajowy przemysł nie stanie się z tego powodu bardziej konkurencyjny. Izera będzie atrakcyjną rynkowo propozycją tak długo, jak rząd będzie do niej dopłacać z budżetu państwa. To wręcz osłabia polską gospodarkę, zamiast ją wzmacniać. Dlaczego tak sądzę?
Nie wiem komu przyszedł do głowy pomysł, że kraj bez żadnego doświadczenia w produkcji aut na prąd i ze znikomym w wytwarzaniu całych samochodów, niezależnie od rodzaju napędu, poradzi sobie w bodaj najbardziej konkurencyjnej gałęzi gospodarki na świecie. Na elektrykach łamie sobie zęby wielu doświadczonych producentów. Z powodzeniem zajmowali się sprzedażą samochodów od stu lat, a jednak z elektrycznymi radzą sobie średnio. Powiecie, że ta sztuka udała się Elonowi Muskowi, a teraz Chińczykom. Prawda jest taka, że w dzisiejszej rzeczywistości gospodarczej, szef Tesli też nie poradziłby sobie z debiutem w tej branży. Nawet gdy przejął startup w 2004 r., rozkręcenie go wymagało olbrzymiej desperacji i niemal ciągłego zagrożenia bankructwem przez wiele następnych lat. Tesla stosunkowo niedawno osiągnęła stabilność finansową i zaczęła być dochodowa. Natomiast chińskie firmy, mają pod nosem rynek o niemal ogromnym potencjale oraz praktycznie nieograniczony budżet, m.in. dzięki sowitym dopłatom rządowym. U nas pieniądze skończą się znacznie szybciej.
Władze Unii Europejskiej powoli orientują się, że arbitralne wyznaczanie cezur oderwanych od realiów rynkowych się nie sprawdza. Największa europejska partia EPP planuje przesunąć zakaz produkcji silników spalinowych z 2035 r. o co najmniej pięć lat, do 2040 r. Rynek od razu na to zareagował spadkiem zainteresowania elektrykami. Nie wiadomo, czy nowa data będzie ostateczna. Tak naprawdę moment zakazu sprzedaży samochodów z silnikami spalinowymi powinien być uzależniony od rozwoju i upowszechniania się nowej technologii.
Coraz więcej producentów mówi, że za wcześnie na dominację elektryków i wraca do prac nad silnikami spalinowymi. Wbrew powszechnej opinii to nie znaczy, że samochody na prąd są "ślepą uliczką". Wręcz przeciwnie, na dłuższą metę stanowią najlepsze wyjście, ale postęp techniczny da się przyspieszyć przepisami tylko do pewnego stopnia. Właśnie dotarliśmy do tej granicy, co w jeszcze większym stopniu utrudnia sprzedaż takich aut. To znaczy, że Izerze będzie jeszcze trudniej znaleźć uzasadnienie rynkowe, bo teraz jest zły moment na rozkręcanie produkcji elektryków. Jest na to albo zbyt późno (bo pionierskie czasy już za nami) albo za wcześnie (bo technologia wciąż dużo kosztuje i szybko ewoluuje). I tu dochodzimy do kolejnego aspektu tej gałęzi przemysłu.
Aktualnie na samochodach elektrycznych da się zarobić tylko w jeden sposób. Trzeba opracować kosztowną technologię napędu i zasilania, a potem jak najszybciej zwiększyć skalę produkcji, która przyspieszy zwrot poniesionych kosztów. W innym przypadku to niedochodowy biznes. Kłopot w tym, że spółka ElectroMobility Poland musi zapłacić publicznymi pieniędzmi za platformę technologiczną chińskiemu koncernowi Geely. Potem trzeba wydać kolejne pieniądze na fabrykę przyszłych aut, a jeszcze później na dotacje do ich zakupu albo atrakcyjnego leasingu/wynajmu długoterminowego. Inaczej nikt nie będzie chciał nimi jeździć, bo przez kilka następnych lat (początek produkcji Izery jest optymistycznie przewidziany na 2026 r.) Tesla i chińskie marki zdominują polski rynek elektryków. Wszystko razem nie brzmi jak dobry pomysł na biznes.
Tak by było najprościej, ale na Izerę zostało wydanych sporo publicznych pieniędzy. Zamknięcie projektu zostanie potraktowane politycznie i będzie skazą na wizerunku koalicji. PiS przez ostatnie sześć lat obudził nadzieje Polaków na sukces, a mieszkańcy Śląska dodatkowo liczą z tego powodu na nowe miejsca pracy oraz transformację gospodarczą tego regionu, bo węgiel jest mało perspektywiczny. W niedawno przyznanej przez prezydenta Dąbrowy Górniczej decyzji środowiskowej dotyczącej budowy zakładów Izery można przeczytać, że w planach EMP jest stworzenie do 2760 nowych miejsc pracy i produkcja 300 tys. samochodów rocznie. Teraz nie wiadomo, jak z tego wybrnąć. Jeśli rządowa koalicja po prostu zamknie projekt, PiS zwali winę na KO, która zdaniem prawicy "z politycznych pobudek zaprzepaści ogromną szansę na powstanie narodowego samochodu i aktywizację gospodarczą Śląska".
Jest tylko jeden dobry sposób, aby rozwiązać problem Izery, ale ma mało patriotyczny wydźwięk. Trzeba jak najszybciej ją sprzedać (a tak naprawdę spółkę EMP) chińskiemu koncernowi motoryzacyjnemu, bo dzięki temu wydamy mniej publicznych pieniędzy. Owszem, poświęciliśmy na rozwój Izery już co najmniej 300 mln złotych, ale to dopiero początek wydatków. Orientacyjny koszt wybudowania zakładów i rozpoczęcia produkcji seryjnej wynosi sześć miliardów złotych. Dlatego im szybciej przyznamy się do porażki, tym większe szanse uratowania projektu w jakiejś formie i stworzenia nowych miejsc pracy na Śląsku w zrównoważony, a nie sztuczny sposób. Dodatkowo na produkcji chińskich elektryków w Polsce mogliby zarobić lokalni dostawcy podzespołów.
Producenci samochodów elektrycznych z Państwa Środka obawiają się gróźb wprowadzenia zaporowych ceł przez europejskie kraje, bo są realne. W związku z tym potrzebują lokalnych zakładów produkcyjnych. Problem w tym, że koncern Geely, który ma dostarczyć platformę SEA do Izery, wolałby kupić gotową, wybudowaną z polskiego budżetu fabrykę. Trzeba ich namówić, żeby zrobili to wcześniej, bo inaczej projekt Izery zostanie rozwiązany. Wydaje mi się, że rząd właśnie głowi się nad tym, jak to zrobić. Jeśli plan się powiedzie, być może Chińczycy nawet pozostawią na samochodach polskie znaczki.