W latach 90. na ten model trzeba było przeznaczyć od 50 tys. do 80 tys. marek niemieckich. Nie były to małe pieniądze, biorąc pod uwagę przelicznik na złotówki. Najtańsza wersja tego przestronnego kombi kosztowała 285,9 mln zł. Miała pod maską dwulitrowy silnik benzynowy o zawrotnej mocy 109 KM. Oczywiście, mówimy o czasach przed denominacją złotówki z 1995 roku. Średnia pensja wynosiła wtedy ok. 1 770 000 zł.
W 1984 zaprezentowano zaprojektowanego pod okiem Bruno Sacco sedana W124. Miesiąc później samochód był już w sprzedaży. Z czasem na rynku pojawiły się również wersje kombi, coupe i cabrio. Wszystkie modele są określane jako typoszereg W124, ale tak naprawdę wewnętrzne oznaczenia producenta mają różne litery w zależności od rodzaju nadwozia. W 1993 roku seria 124 została przemianowana na Klasę E, do dziś kojarzoną ze światem biznesu. W124 szybko zyskał miano technologicznej wizytówki marki, dzięki wprowadzeniu nowinek takich jak zaawansowane systemy bezpieczeństwa, w tym poduszki powietrzne i ABS. Posiadał również porządny system trakcji i w całości ocynkowaną karoserię. Dzięki temu, że dostępny był w wielu wariantach nadwozia, z różnymi silnikami, każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
Pięć lat po wypuszczeniu na rynek pierwszych W124, we wrześniu 1989 roku zaprezentowano we Frankfurcie zmodernizowany typoszereg. Zmiany obejmowały m.in. nowe kształty kierownic, ozdobne wstawki drewniane w konsoli środkowej oraz tapicerkach drzwi, a także zmianę bocznych wąskich listw ozdobnych na tzw. szeroką listwę. Do oferty dołączył wyjątkowy wariant z trzema parami drzwi, wykorzystywany jako dłuższa taksówka lub limuzyna. W 1993 roku Mercedes przeszedł kolejną modernizację. Zaokrąglono górny róg reflektorów, zmieniono kolor wkładów tylnych lamp i wprowadzono biały kolor przednich kierunkowskazów. To właśnie wtedy modele serii W124, w ramach porządków w nazewnictwie, uzyskały miano klasy E.
Na wzmiankę z pewnością zasługuje również Mercedes E60 AMG. Jego cena wynosiła prawie 180 tys. marek. W Warszawie za te pieniądze można było kupić całą kamienicę. Pod maską znajdowało się sześciolitrowe V8 i aż 381 KM. Do 100 km/h przyspieszał w 5,4 sekundy. Maksymalna prędkość została ograniczona elektronicznie do 250 km/h. Takie auto od momentu powstania aż do dziś jest białym krukiem.
Do dzisiaj po wielu europejskich miastach jeżdżą karetki pogotowia, które powstały na podstawie Mercedesa T124. Znaleźć można również takie, które przerobiono na karawan. Jednak z mojego punktu widzenia - posiadaczki tej wersji, kombiak najlepiej sprawdza się do rodzinnych wyjazdów na wakacje. Gigantyczny bagażnik pozwala na spakowanie wszystkiego, co potrzebne, a także tego, co niekoniecznie. Samochód jest dosyć niski, umożliwia bezproblemowe umieszczenie rowerów na bagażniku dachowym. Oczywiście nie można pominąć szyberdachu i bardzo wygodnych siedzeń, które można sobie ustawić, jak tylko dusza zapragnie. Jeśli chodzi o komfort w podróży, ten samochód nie ma sobie równych mimo tylu lat na karku.
Mercedes T124, którego widzicie na zdjęciach, trafił do mojej rodziny w 2007 roku. Pod maską ma trzylitrowego turbodiesla. Na początku jeździłam nim w foteliku na tylnym siedzeniu. Małe dziecko kochało klekotanie diesla i miarowe wstrząsy, które działały kojąco. Ten efekt pozostał, chociaż gdy siedzę na fotelu kierowcy, staram się wytężać uwagę. W 2018 roku nasz baleron przeszedł na przedwczesną emeryturę i czekał na remont generalny. Przede wszystkim staraliśmy się zadbać o to, żeby od czasu do czasu przejechał pewien dystans. Ja dbałam o to, żeby pająki nie zamieszkały w nim na stałe. Próbowały, bardzo zawzięcie zresztą.
W tym roku wstawiłam go do warsztatu. Mechanik wykonał podstawowe czynności, takie jak wymiana płynów, przewodów, wymiana tarcz i klocków hamulcowych. Została również zrobiona głowica, a także regeneracja dyfra, półosi napędowych i przekładni kierowniczej. Naprawiono też wiele rzeczy, które najzwyczajniej ujawniły się w trakcie naprawy, między innymi została wymieniona belka pod silnikiem. Duży problem w tym modelu stanowi korozja. W przypadku mojego balerona dużo rdzy znajduje się na tylnej ćwiartce, podłoga jest stosunkowo zdrowa. Wiadomo, ze starymi samochodami, w szczególności klasykami takimi jak ten, często wiążą się duże koszty.
Jazda tym samochodem to czysta przyjemność. Sprawnie przyspiesza, choć skrzynia na początku lekko szarpie. Osiągi pozwalają na swobodne zmiany pasa ruchu, a także wyprzedzanie. Trapez hamuje również bez problemu. Oczywiście czuć, że jest to duży samochód. 1615 kilogramów masy własnej robi swoje, chociaż w czasach dzisiejszej motoryzacji to waga średnia. Przy ruszaniu, w momencie puszczania hamulca, samochód zaczyna się powoli toczyć. Pełza jak większość starych automatów. Trzeba uważać na drogach ze spowalniaczami. Niektóre są na tyle wysokie, że można zaszurać podwoziem. Nie lubię nim również jeździć po drogach z nierównościami, choć samochód dobrze sobie na nich radzi. Wtedy zawsze jest mi go żal. Jazda moim mercedesem w trasie jest cicha, przyjemna i stabilna, bo przejeżdżające obok ciężarówki nie bujają samochodem.
Zdarza się, że przy włączaniu samochodu należy delikatnie puknąć we wskazówkę paliwa. Czasem blokuje się na rezerwie, co może zmylić niedoświadczonych użytkowników. Na szczęście baleron to samochód dosyć ekonomiczny. Średnie zużycie paliwa w cyklu mieszanym, jakie odnotowałam, to 9,5 l na 100 km. Deklaracja producenta mówi o 8,9 l na 100 km, czyli nie mija się bardzo z prawdą.
Miłośnicy marki często nazywają go ostatnim prawdziwym mercedesem. Coś w tym jest. Do dziś typoszereg W124 określany jest symbolem inżynieryjnej perfekcji, niezawodności i trwałości. Zadbane egzemplarze świetnie prezentują się na drogach, choć coraz trudniej takie znaleźć. Większość z nich jest mocno skorodowana. Prawdopodobnie ze względu na podejście właścicieli, przede wszystkim przez intensywną eksploatację w niekorzystnych warunkach. W moim egzemplarzu pojawił się jeden problem, zresztą wiem, że nie tylko ja tego doświadczyłam. Klimatyzacja w ciepłe dni grzeje, zamiast chłodzić, co jak się łatwo domyślić, nie jest przyjemne. Oznacza to, że w piękną pogodę podróżuję z otwartym szyberdachem i oknami. Nie zamieniłabym jednak tego samochodu na żaden inny i nigdy go nie sprzedam. Trapez ma duszę i to się liczy.