Znak D-7 stanowi ważną informację dla kierowcy. Mówi o tym, że pojazd wjeżdża właśnie na drogę ekspresową. To z kolei zmienia ograniczenie prędkości, ale także wiąże się z tym, że przy drodze nie ma ruchu pieszych, rowerzystów czy pojazdów wolnobieżnych.
Po minięciu znaku D-7 kierowca zatem mocniej wciśnie pedał gazu. To pewne. W końcu w głos art. 20 ust. 3 pkt 1 lit. b ustawy Prawo o ruchu drogowym może rozwinąć nawet 120 km/h. Warto jednak w tym punkcie pamiętać o tym, że przysłowiowe "złoty dwadzieścia" jest przywilejem, ale nie dla każdego i nie zawsze. A poruszanie się trasą oddzieloną od ruchu pieszych nie oznacza, że kierowca staje się królem szosy. Bo wśród pasów tras typu S nadal mogą pojawić się patrole drogówki. I już jedna interwencja Grupy Speed może pokazać, że drogowy król jest nagi.
Kiedy dopuszczalna prędkość na drodze ekspresowej wcale nie wynosi 120 km/h? Podstawowy przypadek jest jeden. W sytuacji, w której szlak jest oznaczony tablicą D-7, ale infrastruktura została wykonana w oparciu o drogę jednojezdniową. Jedna jezdnia oznacza ograniczenie prędkości do 100 km/h. Różnica 20 km/h już na "dzień dobry" oznacza nawet 300 zł mandatu i 5 punktów karnych.
Na tym jednak lista wyłączeń się nie kończy. Warto pamiętać o jeszcze dwóch kwestiach. Mowa m.in. o tym, że:
Jak już wspominałem, drogi ekspresowe nie są wyjątkowe pod kątem kontroli prędkości. Tu nadal pomiary są realizowane. Być może nie da się na nich spotkać policjanta z suszarką stojącego na poboczu. Nie ma już jednak problemu z natknięciem się na oznakowany lub nieoznakowany radiowóz z policjantami z Grupy Speed za kierownicą. Gdyby pomiar wykonany przez urządzenia pokładowe wykazał zbyt szybką jazdę, kierowca powinien się liczyć z mandatem. Ten wyniesie:
Warto pamiętać też o tym, że powyższe wykroczenie może zostać popełnione w warunkach drogowej recydywy. Jeżeli kierowca przekroczy dozwoloną prędkość o co najmniej 31 km/h drugi raz w ciągu ostatnich dwóch lat, policjant podwoi kwotę mandatu.