Trwałość pojazdu jest ściśle powiązana z kosztami eksploatacji. Im mniej samochód się psuje, tym mniej kosztuje jego użytkowanie. Zwłaszcza teraz, gdy na fali inflacji, mechanicy wywindowali ceny swoich usług pod sufit. Trwałość nie jest jednak czymś danym od producenta. W dużej mierze zależy bowiem od nawyków eksploatacyjnych konkretnego kierowcy. Czego należy unikać?
W chwili obecnej na rynku dominują silniki turbodoładowane. Polacy, dbając o sprężarki, odpalają zatem motor o poranku, a następnie czekają dobre kilka minut przed ruszeniem z miejsca. Co to ma na celu? Chodzi o to, aby olej złapał nieco ciepłoty, rozprowadził się po układzie smarowania i zagwarantował gładką pracę doładowania. Niestety zaraz po rozruchu w spalinach wytrąca się duża ilość sadzy. Ta dosłownie zalepia zawór EGR, sekcję tłoczącą turbo, ale także filtr cząstek stałych. To szczególnie groźne w dieslach.
Lepsze od kilkuminutowego rozgrzewania jest odpalenie silnika i odczekanie kilkunastu sekund. Po tym czasie spokojnie można ruszyć z miejsca. Układ smarowania będzie miał chwilkę na rozpoczęcie pracy. Jednocześnie ruszając z miejsca, kierowca skróci realny czas potrzebny na nagrzanie silnika. Bo motor szybciej złapie temperaturę pod obciążeniem, niż na postoju. A wtedy spaliny staną się mniej toksyczne dla środowiska, ale i technologii zastosowanej przez producenta auta.
Jednym z droższych w wymianie elementów konstrukcji pojazdu jest sprzęgło. Szczególnie że w nowszych autach prawie zawsze jest łączone z kołem dwumasowym. Montaż nowego kompletu nierzadko oznacza koszt przekraczający 3 tys. zł. A sprzęgło niczego tak mocno nienawidzi, jak ciągłego duszenia lewego pedału.
Im częściej kierowca naciska na sprzęgło, tym więcej cykli pracy odbywa ten układ. To generuje dla niego potężne obciążenia i skraca czas jego życia. Niewiele mniej groźne jest także tzw. palenie sprzęgła podczas ruszania, jazda na półsprzęgle na dłuższym dystansie lub delikatne wciskanie pedału sprzęgła w czasie przyspieszania. Te błędy są w stanie skrócić czas życia mechanizmu do 40 czy 50 tys. km.
Każdy ma w swoim otoczenie osobę, która twierdzi, że jeździ autem już 6 lat i nic w nim nie robiła. Nawet nie wymieniała oleju. To bardzo często nie wynika jednak z faktu, że kierowcy takiemu trafił się egzemplarz wyjątkowo trwały. To raczej kwestia tego, że w samochodzie jest kilka usterek, ale właściciel ich nie naprawia. Bo przecież silnik odpala, a koła się kręcą.
Powyższa sytuacja to wynik niskiej kultury motoryzacyjnej i niskiej świadomości dotyczącej tego, jak działa auto. Poza tym to też często wynik działania sloganów mówiących o tym, że np. wymiana oleju to nabijanie kierowców w butelkę i propaganda wielkiego biznesu. Osoby w ten sposób eksploatujące auto muszą jednak wiedzieć, że pięć czy sześć lat spokojnej jazdy to zaledwie preludium dla późniejszych awarii. Bo jak pojazd wreszcie zacznie się psuć, koszty napraw staną się astronomiczne.