Ronda buduje się w jednym celu. Chodzi o ograniczenie kolizyjności krzyżowania się dróg i zwiększenie płynności ruchu. Czy te cele zostają osiągnięte? To wątpliwe. Sytuacji nie jest jednak winna koncepcja stojąca za rondem, a raczej kwestia tego, że kierowcy nie potrafią się po nich poruszać.
Drogowi inżynierowie dość długo zastanawiali się nad tym, jak poprawić koncepcję ronda tak, aby stało się ono bardziej bezkolizyjne. I wpadli na dwa pomysły. Obydwu przyświeca ta sama idea. Chodzi o to, żeby kierowcy dosłownie pokazać palcem, co ma robić. I tak właśnie powstały ronda kierunkowe i turbinowe. Na czym polega organizacja ruchu na tych skrzyżowaniach? Otóż:
Dużo częściej na rondzie kierunkowym, niż turbinowym spotykana jest także sygnalizacja świetlna. Jej pojawienie się i podział ruchu na poszczególne kierunki dodatkowo decydują o redukowaniu kolizyjności skrzyżowania.
Rondo kierunkowe może się okazać nawet lepszym rozwiązaniem i to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że wymaga mniejszej finezji projektowej od twórców. Nie trzeba obmyślać skomplikowanego przeplatania się pasów kierunkowych.
Po drugie oferuje jaśniejsze zasady ruchu dla kierowców. Kierowca, poruszając się danym pasem ruchu jeszcze przed rondem, widzi kierunki ruchu, które zostały dopuszczone na nim przez drogowców. Te są namalowane na jezdni i rozrysowane na znaku F-10. Gdy zajmie dobry pas, pozostaje mu jedynie jechać za kierunkiem strzałki. Tyle. To podpowiada prawidłowe zachowanie i mocno redukuje kolizyjność skrzyżowania. Poza tym kluczowe jest odsunięcie wjazdów i wyjazdów. W ten sposób kierowcy mają większe pole manewru. Mają więcej czasu np. na obserwowanie sytuacji drogowej.