O propozycjach motoryzacyjnych rozwiązań legislacyjnych z całego świata opowiadamy również w tekstach publikowanych w serwisie Gazeta.pl.
W tym materiale chodzi o "lemon law", czyli w wolnym tłumaczeniu prawo cytrynowe. Czemu akurat cytrynowe? Bo pod taką właśnie nazwą funkcjonuje samochód, którego właściciel musi borykać się z poważnymi usterkami. Jego eksploatacja ma często naprawdę kwaśny smak.
Zobacz wideo Lekkomyślne zachowanie młodego rowerzysty na ulicach Wrocławia
Na czym polega lemon law w Kanadzie?
Quebec National Assembly, czyli organizacja działająca w jednej z prowincji Kanady, ma prosty pomysł. Jeżeli kierowca kupi fabrycznie nowy samochód, a do tego trzykrotnie ulegnie on usterce, której autoryzowany warsztat nie będzie w stanie skutecznie usunąć, może żądać zwrotu gotówki. Przepisy będą jednak zawierały trzy kluczowe ograniczenia.
- Po pierwsze będą dotyczyć samochodów, które właściciel kupił w salonie i które nie ukończyły trzeciego roku eksploatacji.
- Po drugie samochód nie może mieć przebiegu wyższego, niż 37 tys. mil. To daje jakieś 60 tys. km.
- Po trzecie kierowca będzie musiał rozstrzygnąć spór przez sąd. W sądzie może wnioskować o anulowanie transakcji zakupu, obniżenie ceny pojazdu lub odkupienie auta przez salon.
Samochód potwierdzony jako "lemon" otrzyma stosowny wpis w dokumentach
Na mocy prawa cytrynowego producent będzie musiał zwrócić pieniądze kierowcy. A to dopiero początek jego problemów. Zawsze może chcieć sprzedać auto kolejnemu kierującemu? Pewnie, tyle że to w głos nowych przepisów wcale takie łatwe nie będzie. Pojazd sądownie zwrócony przez pierwszego właściciela w oficjalnej dokumentacji zostanie bowiem oznaczony jako "lemon". I to oznaczenie nigdy nie zniknie z jego dokumentów. Będzie mógł je dostrzec każdy kolejny nabywca. W efekcie szansa na sprzedaż takiego pojazdu występuje tylko wtedy, gdy sprzedający zaoferuje naprawdę atrakcyjną cenę.
Przepisy będą też chronić nabywców aut używanych i wynajmujących pojazdy
Na prawie cytrynowym Kanadyjczycy się jednak nie zatrzymują. Mają większą ilość pomysłów. Kluczowe dwa wyglądają tak:
- Przepisy będą mówić o tym, że wynajmowany samochód musi zostać sprawdzony na 30 do 60 dni przed zakończeniem umowy najmu. Dzięki temu użytkownik pozna jego stan i będzie miał okazję naprawić ewentualne usterki przed zwrotem. Tak, żeby nie musiał za nie płacić podczas rozliczania wynajmu. Jeżeli operator najmu nie dopełni tej formalności, w razie stwierdzenia usterek kierowca nie będzie musiał płacić za ich usunięcie.
- Chronione gwarancją są także samochody używane. Mówimy jednak o pojazdach, które nie są starsze niż dwa lata, a do tego nie pokonały do tej pory więcej niż 25 tys. mil, czyli jakieś 40 tys. km.