Elektryczne pojazdy dla większości z nas to po prostu Melexy - używane na terenie dużych zakładów pracy, lotniskach - oraz tam, gdzie ruch pojazdów z napędem spalinowym jest zabroniony - czyli na cmentarzach, lub w zabytkowych fragmentach miasta.
Skoro tam radzą sobie nieźle, to dlaczego w takim razie podobnych pojazdów nie widzimy na co dzień, stojąc w korkach? Czemu producenci przegapili ten - wydawałoby się bardzo smakowity fragment tortu - tanio, cicho, ekologicznie?
Otóż wcale nie przegapili, próbowali - i to wielokrotnie. Na początku XX wieku podobnych pomysłów była cała masa - niektóre wychodziły poza fazę projektową i trafiały do sprzedaży - amerykańska "Detroit Electric" już w 1911 roku miała w ofercie samochód napędzany silnikiem elektrycznym, i energią magazynowaną w akumulatorach kwasowych. Mógł pokonać około 130 kilometrów bez ładowania - raz udało się przejechać nawet 340 kilometrów. Rocznie sprzedawano od 1000 do 2000 pojazdów - głównie dzięki wysokim cenom ropy w okresie I Wojny Światowej. Jednak dwa - trzy lata po zakończeniu wielkiego kryzysu - od 1935 roku poza nielicznymi wyjątkami elektryczna motoryzacja zniknęła. Pod postacią paskudnych, powolnych i kanciastych potworków pojawiła się - niespodzianka - w czasach pierwszego i drugiego kryzysu naftowego. W latach osiemdziesiątych - wszystkie te samochody... poznikały...
Ale wbrew pozorom, to nie "tajemnicze paliwowe lobby" pokrzyżowało plany wprowadzenia do masowej produkcji elektrycznych pojazdów - ale to my - konsumenci wolimy samochody z napędem spalinowym. Czy to się zmieni? Ropa, przynajmniej w tym momencie jest dość tania, ale... przecież mamy kryzys - więc elektrycznych konstrukcji pojawiła się ostatnio cała masa. Nawet nasi konstruktorzy nie marnują czasu - dzięki czemu również w Polsce możemy przerobić, bądź kupić gotowe auto elektryczne.
3.5 złotego za 100 kilometrów? - Zapraszamy na przejażdżkę...