Misja kabriolet

Nowy silnik pod maską Volvo C70 jest w istocie bardziej potrzebny szwedzkiej firmie niż jej kabrioletowi

Jeszcze wiele benzyny upłynie, nim osiągniemy średni poziom życia krajów rozwiniętych. Co jakiś czas pojawiają się jednak obiecujące znaki, że Polska jest przez światowe koncerny naprawdę poważnie traktowana; jaskółki, które może nie czynią wiosny, ale zapowiadają roztopy na całego.

Rynek nowych kabrioletów jest w Polsce żenująco mały i nie jest tu winien tylko klimat. Kabriolet, podobnie jak drogie auto miejskie (w rodzaju Smarta), to przeważnie któryś tam samochód w rodzinie. Ani nie podstawowy, ani nie całkiem potrzebny - ot, zabawka współczesnego, dobrze wżyciu ustawionego przedstawiciela wciąż raczkującej u nas klasy średniej.

Zadania dla cabrio

W Polsce kabriolety, zwłaszcza tych droższych marek, notują sprzedaż na poziomie dziesiątek, rzadziej setek, sztuk rocznie. Mimo to oferta sprzedaży w segmencie cabrio jest podobna do tej, jaką znajdziemy w bogatszych krajach. Firma Volvo pochwaliła się właśnie kolejną wersją silnikową C70.

Czy szwedzkiemu koncernowi opłacają się formalne korowody związane z wprowadzeniem na rynek odmiany auta, którego sprzedaż z założenia ma być śladowa? Czy warto organizować prezentacje, wydawać pieniądze na działania marketingowe? - Naszym zadaniem nie jest tylko sprzedaż samochodów - deklaruje Marcin Klimczewski, szef marketingu w Volvo Auto Polska.

I coś w tym jest. Kabriolet to bardzo dobre narzędzie promocji służące marce w ogóle. Samochody w tej wersji nadwoziowej są dla większości kierowców niedostępną zabawką, mglistym marzeniem, którego nigdy nie spełnią - niekoniecznie z przyczyn finansowych. Dobrze sytuowana rodzina nie potrzebuje kabrioletu, ale pakownego kombi - jak najbardziej. Kompakt do miasta także byłby mile widziany. Co zatem robimy, mając trójkę dzieci i dom pod miastem? Podziwiamy C70 i nawet jeśli stać nas na nie, zamawiamy V70 i S40.

Firma zatem, choć doskonale wie, że na C70 niespecjalnie u nas zarobi, daje nam sygnał: jesteście istotnym rynkiem, doceniamy was i traktujemy poważnie. Taka polityka może przynieść owoce w przyszłości, a dziś podnieść sprzedaż innych modeli.

30 sekund radości

Określenie "mezalians" dawno już znikło ze słownika producentów samochodów. Diesel, nawet niezbyt pokaźnych rozmiarów, to dziś w luksusowym kabriolecie, można powiedzieć, normalka.

Dotąd nabywca C70 mógł wybierać spośród trzech silników benzynowych (140, 170 i 230 KM) tudzież jednego diesla D5 (180 KM). Wszystkie mają pięć cylindrów i pojemność 2,5 litra. Teraz pod maskę trafił kolejny diesel, tym razem o zaledwie czterech cylindrach, dwóch litrach pojemności i mocy 136 KM.

Wyposażone weń, ważące ponad 1,6 tony Volvo C70 trudno nazwać zrywnym. W lżejszym o dwieście kilogramów Volvo C30 ten sam silnik sprawuje się znakomicie, w C70 jest tylko do przyjęcia. Wydaje się, że motor o numer słabszy już nie pasowałby do nieco jednak sportowego charakteru auta.

Spora masa C70 po części wynika - a jakże - z jego bezpiecznej konstrukcji (C30 iC70 są oparte na tej samej płycie z rozstawem osi 264 cm). Bardzo mocne słupki, system ROPS, czyli stalowe "zagłówki" wyskakujące w razie dachowania, to - zważywszy na markę - niemal oczywistości. Warto przypomnieć, że samochód ma także boczne kurtyny powietrzne, ukryte - z braku stałego dachu -w drzwiach.

Skoro mowa o dachu - jego składanie wC70 to efektowny rytuał. Trwa 30 sekund (aż tyle trzeba trzymać wciśnięty guzik między fotelami) i możliwe jest jedynie przy uruchomionym silniku. Przed wycieczką pod gołym niebem trzeba też pamiętać, że kabriolet stawia przed kierowcą nieoczekiwane przeszkody. Jeżeli chcemy korzystać z windstoppera (plastikowej siatki zapobiegającej wichurze we włosach pasażerów siedzących z przodu), tracimy możliwość przewiezienia pasażerów z tyłu. Dach wstanie złożonym zmniejsza czterystulitrowy bagażnik o połowę i mocno utrudnia wyciąganie zeń tobołów. Ale - jak zaznaczono na wstępie -C70 nie musi być łatwe w użyciu. Ma do spełnienia całkiem inną misję.

Więcej o: