Tajemnicza, pokryta śniegiem Kolumbia Brytyjska. L.T. Bonham, brodząc po pas w śniegu, podąża śladem rannego wilka. Porusza się bezszelestnie, miękkim krokiem zawodowego tropiciela. Łapie zmaltretowane zwierzę, ale nie po to, by zabić, lecz po to, by uwolnić je z wnyków. Niebawem w najbliższym barze spuszcza kłusownikowi łomot.
W tym samym czasie kilkaset kilometrów na południe Aaron Hallam, były uczeń Bonhama, na samowolce z jednostki obserwuje dwóch myśliwych. Z karabinami snajperskimi polują na jelenie. Ciszę przerywa świst lecącego noża. Ostrze wbija się w drzewo milimetry od twarzy myśliwego. To ostrzeżenie.
Po przejażdżce w lasach Oregonu już wiem, dlaczego William Friedkin, reżyser "Nożownika", wybrał właśnie ten stan na akcję swego filmu. Malownicza, ale niebezpieczna droga Fox Creak Ridge, wijąca się kilkadziesiąt kilometrów od wybrzeży Pacyfiku, robi wrażenie. Dzikie, niedostępne, ciągnące się po horyzont, pokryte lasami góry budzą respekt. Znaleźć się tutaj po zmroku? O nie, dziękuję. A właśnie tu Tommy Lee Jones i Benicio Del Toro odegrali swoje magiczne role mistrza i ucznia w "Nożowniku". Nie zdziwiłbym się, gdyby akurat te lasy posłużyły za tło historii kolejnych części "Blair Witch" czy "Archiwum X".
Dlaczego tyle o tym piszę? Bo do takich klimatów to auto pasuje jak ulał. Jest jeżdżącą polisą bezpieczeństwa, która - kiedy trzeba - staranuje przeszkodę, uratuje cię przed wilkołakiem i nie pozwoli, by wciągnęło cię bagno. W przeciwieństwie do Compassa (z którym dzieli płytę podłogową) nie wygląda, jakby wyjechało ze snu schizofrenika. W dodatku jest tanie (tzw. entry-level model) i przemyślane. Weźmy choćby nazwę. Imię Jeepa - Patriot - jest na wskroś amerykańskie. Amerykańska popkultura pełna jest narodowego patosu, filmy zawsze dobrze się kończą, a dobro zwycięża. A właściwie to Ameryka zwycięża. Bije wroga ziemskiego i kosmicznego; zdrajcę, komunistę i Marsjanina. Duma narodowa to świetny biznes, a z każdą wyciśniętą łzą w amerykańskiej maszynce do robienia pieniędzy przybywa dolarów. Co trzeci Amerykanin wiesza przed domem flagę, a gdy słyszy hymn, staje na baczność. Czy zatem Patriot to rynkowy pewniak?
Nazwa nowego Jeepa podkreśla jego charakter. Wydaje się, że jest silny, muskularny i niczym L.T. Bonham gotowy oddać za nas życie w każdej sytuacji. I choć zaliczany do mniejszych SUV-ów, ma całkiem słuszne rozmiary - 4,5 m długości i 1,75 m szerokości. Tego nieco większego brata wspomnianego Compassa i Dodge'a Calibera zbudowano na tej samej platformie (rozstaw osi 263,5 cm) i przy wykorzystaniu tych samych podzespołów. Z jedną zasadniczą różnicą - jest tańszy od Compassa. Patriot miał być autem demokratycznym, a więc na kieszeń każdego Amerykanina. Z zewnątrz tak bardzo tego nie widać -bryła nadwozia kojarzy się z pierwszym Cherokeem lub - jak kto woli - z wcale nie takim tanim (bo i większym) Commanderem.
Kanciaste kształty, solidny grill izderzaki, proste wnętrze sugerują spore ambicje. Zupełnie inaczej niż w przypadku kanciasto-krągłego Compassa. Jednak we wnętrzu... Tu zacierają się różnice między oboma modelami. Wnętrze Patriota to wierna kopia Compassa: ta sama deska rozdzielcza, tunel środkowy, wskaźniki, fotele. Niestety, podobna jest także jakość tworzyw - są tak samo zgrzebne jak w Compassie. Księgowi czuwający nad kosztami produkcji najwyraźniej walczyli o każdego centa.
Na osłodę pozostaje dość przestronne wnętrze, wygodna pozycja za kierownicą (pomimo braku osiowej regulacji kierownicy), sporo miejsca na fotelach w drugim rzędzie, czytelna deska rozdzielcza i sporych rozmiarów kufer. 645 litrów to standardowa pojemność, wystarczy rozłożyć jednak siedzenia, by bagażnik urósł aż do 1520 litrów. Auto - czy to ze względu na sztywność nadwozia, czy może modę -ma małe okna. Podziwianie widoków Fox Creak Ridge Road nawet z fotela kierowcy jest mocno utrudnione, o pasażerach tylnego rzędu nie wspominając.
Ponieważ w Polsce Patriot najlepiej będzie się sprzedawał w wysokoprężnej wersji 2.0 CRD (140 KM), nieco z przekory postanowiłem sprawdzić możliwości najmocniejszej na razie benzynówki. Choć to nie widlasta szóstka ani tym bardziej ósemka, to jednak benzynowe 2.4 całkiem dobrze radzi sobie z ważącym blisko półtorej tony autem. Oczywiście na tle większych Jeepów ledwie 220 Nm momentu i 170 KM jawią się jako parametry godne kosiarki do trawy, ale na piaszczystych plażach Pacyfiku Patriot zawsze wychodził z opresji. No, prawie. Wyposażony w szosowe opony samochód znieruchomiał w końcu na sypkim zboczu. Napęd "Freedom Drive", w normalnych warunkach przekazujący cały moment na przednią oś, mimo zapiętej blokady (rozdział 50:50 utrzymywany jest do prędkości 40 km/h) nie zdołał wyciągnąć Patriota z grząskiego piachu. Na nic się zdały dość obiecujące wartości kąta natarcia (29 stopni), zejścia (33 stopnie) i prawie półmetrowa głębokość brodzenia. Na szczęście wystarczyły dwie pary rąk i trochę krzepy. Może z automatyczną skrzynią CVT byłoby lepiej?
Niestety, tę mogłem sprawdzić jedynie na asfalcie. Gładko i dość płynnie przekładała kolejne biegi, jednak wystarczyło mocniej przycisnąć pedał gazu, by Patriot prosił o czas do namysłu. Ale w końcu Oregon to leniwy stan (o czym co chwila przypominają ograniczenia do 55 mil/h), więc nie ma się gdzie spieszyć. Z podobnego założenia wyszedł konstruktor układu wspomagania. Szybkość (czy raczej powolność), z jaką reaguje, lepiej sprawdza się w terenie niż zatłoczonym mieście. Podobnie zawieszenie (z przodu MacPhersony, z tyłu wielowahacz), które nie lubi zbyt śmiało pokonywanych krótkich nierówności.
Po ponad 200 km wszystko jest już jasne. Jeep zafundował Amerykanom tanią miniaturkę porządnego auta. Nie jest pozbawiona charakteru i ambicji, choć nazwą nadrabia słabości silników, napędu i wykończenia wnętrza. Gdzieś jednak księgowi musieli znaleźć oszczędności. Dobrze, że przynajmniej Patriot jest kanciasty. A dobro i tak zwycięży. O to przynajmniej w filmach z Hollywood możemy być pewni.
Wygląd utrzymany w stylistyce reklam Marlboro, dobrze zestrojone zawieszenie, porządne audio, przestronna kabina, spory bagażnik
Plastikowe wnętrze, tylko jeden diesel i małe silniki benzynowe w ofercie, elektronicznie sterowany napęd FD
Jeep Patriot to ukłon w stronę klientów, których na prawdziwego Jeepa jeszcze nie stać. Teraz mogą kupić plastikową namiastkę, poczuć odrobinę smaku legendy (charakteru Patriotowi, w przeciwieństwie do Compassa, odmówić nie można) i w przyszłości przesiąść się do Wranglera albo Cherokee.
Obdarzeni bardziej gorącym temperamentem wielbiciele marki będą mogli zamówić auto w wersji Sport z 16-calowymi felgami, czarnymi lusterkami i klamkami oraz malowanymi na kolor nadwozia zderzakami. Miłośnicy luksusu - najbogatszą odmianę Limited, w której standardem są 17-calowe felgi, lampy przeciwmgielne i srebrne zderzaki. Tym zaś, którzy chcą mieć przede wszystkim Jeepa (mniejsza o to jakiego), przygotowano ubogą wersję pozbawioną nie tylko wymienionych dodatków, ale nawet napędu na tylną oś (nie wiadomo jeszcze, czy Patriot 4x2 będzie w Polsce oferowany). Niezależnie jednak od wersji we wszystkich wersjach jadącym będzie przygrywać dziewięciogłośnikowy system audio firmy Boston Acustics.