Kupowanie Maybacha to przyjemne przeżycie. Robi się to tak: podejmuje się wygraną loteryjną, umawia się z dilerem, najlepiej w Center of Excellence w Stuttgarcie i oddaje w ręce sprzedawcy takiego jak pochodzący z Ulm Dieter Toth. Dieter z łatwością sprzedałby lód Eskimosom i piasek Beduinom jednak pełen szacunku i taktu służy za przewodnika po niebywale szczegółowym procesie składania zamówienia, pomaga wybrać odcień skóry, drewna i dwóch barw nadwozia. Potem, wykorzystując niesamowite, sterowane komputerem plafony świetlne w suficie, pokazuje, jak auto będzie wyglądać w słońcu typowym dla twojej szerokości geograficznej. Jeśli nie sypiasz spokojnie, możesz sobie zamówić Maybacha z opancerzeniem według normy B4. Żaden problem. A kiedy już specyfikacja zamawianego auta zostanie finalnie ustalona, trzeba wpłacić zaliczkę.
Przewińmy taśmę naszej bajki wprzód o kilka tygodni lub miesięcy - co zależy od stopnia zaawansowania ekstrawagancji - samochód jest gotowy do odbioru. Kluczyk leży na satynowej poduszce spoczywającej na meblu, który przypomina skrzyżowanie ołtarza i klęcznika. Tak czy owak, to chwila warta zapamiętania. Za kierownicą całkiem własnego Maybacha ruszasz natychmiast do St. Moritz, by spotkać się z tymi spośród majętnych tego świata, których teraz chcesz nazywać swoimi przyjaciółmi. I jadąc w górę przełęczy Julier, nagle odkrywasz, że twój Maybach 62 (krótszy model 57 jest dla mięczaków) ma więcej zalet niż tylko ponadprzeciętną stabilność kierunkową.
Tu kończy się sen i zaczyna rzeczywistość. To oczywiste, że nigdy nie będzie mnie stać na Maybacha, bo w Lotto nie gram regularnie inie mam bogatych krewnych, którzy mogliby niedługo umrzeć. Ale... jest ósma rano i znajduję się na schodach hotelu Kempinski w St. Moritz. Jestem tu dlatego, że przedstawiciele marki Maybach zaprosili mnie na doroczny turniej polo na śniegu; dziś ostatni dzień turnieju, który dla mnie jest równie ekscytujący co relacja na żywo z obrad polskiego Sejmu. Ostatniej nocy spałem ledwie parę godzin, jako że większość mrocznych godzin spędziłem w klubie nocnym, podziwiając efekty pracy chirurgów plastycznych wysokiej klasy i słuchając głośnej, tandetnej muzyki. Trudno to nazwać idealną formą do jazdy w kaskaderskim stylu, ale cóż, świat nie jest doskonały.
W hotelowym hallu wyrzucam pustą puszkę po Red Bullu do śmietnika, a ze skórzanej kanapy staje wysoki mężczyzna. To mój ulubiony niemiecki fotograf Dieter Rebmann, który współpracując ze mną, wielokrotnie dowiódł, że jest nie tylko utalentowany, ale również nieustraszony. Tym razem jest jeszcze winien poddania mi pomysłu dzisiejszej eskapady: mam wjechać długim Maybachem na zamarznięte jezioro i pojechać nim tak bardzo bokiem, jak tylko się da. Ludzie z Maybacha powiedzieli mi, że żaden dziennikarz przede mną tego nie uczynił. No i dobrze.
Wyruszam z hotelowego parkingu w kierunku jeziora. To relaksujące przeżycie, siedzieć za silnikiem, który produkuje nie tylko ponad pół tysiąca mechanicznych koni, ale i900 niutonometrów momentu obrotowego -wartość godna ciężarówki. Wolniutko wjeżdżam na skutą lodem i pokrytą miękkim śniegiem powierzchnię jeziora. Wielokrotnie powtarzano mi, że pokrywa lodowa bez trudu wytrzyma masę tej niemieckiej limuzyny, ale ja słabo pływam.
ESP wyłączone, Dieter daje sygnał ręką i po zablokowaniu automatycznej skrzyni biegów na drugim biegu jadę. Ruszenie z miejsca na śniegu przy wyłączonej kontroli trakcji zajmuje Maybachowi całe wieki, miele tylnymi kołami niczym dragster z wyścigów na ćwierć mili. Gdy tylko początkowa bezwładność zostaje pokonana, rzucam auto w poślizg kierownicą, po skandynawsku i wciskam gaz do oporu. O rany! Idzie bokiem jak trzeba, ale nietrudno założyć prawidłową kontrę - przy takim rozstawie osi wszystko dzieje się relatywnie wolno. Po kilku próbnych przejazdach próbuję pojechać szybciej, ale ciężki wóz tonie w śniegu, gdy próbuję zawrócić w poprzek własnych śladów. Na szczęście mamy pod ręką model G i przy użyciu stalowej liny wyrywamy limuzynę ze śnieżnej pułapki. Niezła zabawa. Najlepiej bawię się, spoglądając na pełne niedowierzania miny obserwujących nasze wyczyny Szwajcarów.
Ruszamy z powrotem do bazy, gdy jesteśmy zupełnie pewni, że wszystkie moje wyczyny zostały prawidłowo zapisane na kartach pamięci. Jadę do hotelu przekonany, że większość właścicieli Maybachów nawet nie śni, że ich auta są zdolne do śniegowego driftingu i generalnie do nieodpowiedzialnej zabawy. Na koniec rada: jeśli ktoś z was kiedyś wygra na loterii mnóstwo pieniędzy i zechce wydać ich część na auto z Maybach Manufaktur, pamiętajcie: właściwe miejsce w tym aucie to miejsce kierowcy.