Elon Musk elektryzował. Od zawsze. Jego słowa odbijały się szerokim echem. To mimo wszystko sprzyjało jego biznesom. Miliarder najwyraźniej sądził, że wsparcie kandydatury Donalda Trumpa i późniejsze wejście do rządu nowego milionera przyniesie mu jeszcze więcej chwały. Tak się jednak nie stało.
Gest Muska na zaprzysiężeniu Trumpa, a do tego kontrowersyjne opinie i jeszcze bardziej kontrowersyjne działania kierowanego przez Elona resortu pod nazwą Departament Efektywności Rządu (DOGE) sprawiły, że ludzie pękli. Wyszli na ulice, skandując swoje niezadowolenie. Do protestowania nie wybierają jednak zwykłych arterii, a te przebiegające bezpośrednio przed salonami Tesli. Tesli, czyli marki stworzonej przez miliardera.
Jak informuje Business Insider, przed ponad 50 salonami Tesli w USA odbyły się protesty przeciwko Muskowi. To część akcji "Tesla Takedown". Jej cel jest prosty. Chodzi o pokazanie niezadowolenia i zachęcenie tym samym udziałowców marki do sprzedaży jej akcji. Tak, aby wartość Tesli spadła i aby sytuację jak najmocniej odczuł sam Musk. Co ważne, protesty nie zatrzymują się na Stanach. Odbyły się również w Barcelonie, Londynie, Lizbonie, Portugalii i Reykjaviku.
Protesty trwają od 15 lutego i raczej przybierają na sile. W sobotę w Tucson w Arizonie przed salonem Tesli swoje niezadowolenie skandowało tysiąc osób. A protesty nie stanowią jedynej formy sprzeciwu. Bo kierowcy odwracają się od samej Tesli. Kupują coraz mniej jej aut. W Europie sprzedaż marki spadła tylko w styczniu 2025 r. aż o 50,3 proc. Takie dane podaje ACEA.
Na sytuację reaguje giełda. Wartość akcji Tesli spadła w ostatnim czasie o ponad 8 proc. To oznacza, że z majątku Muska wyparowało jakieś 100 mld dolarów. Kwota ta stanowi wynik najgorszy od 7 listopada 2024 r. I wiele wskazuje na to, że spadek kapitalizacji na razie nie zostanie zatrzymany. Czy jednak dotkliwe konsekwencje poruszą Muska i ten zatrzyma się w swoich działaniach? Na razie miliarder uparcie nie reaguje. Choć pewnie sankcyjne podejście kierowców naprawdę go boli.