Już od jakiegoś czasu motoryzacyjny gigant prowadzi z brytyjskim rządem rozmowy na temat przyszłości swoich fabryk. Mowa o zakładach w Ellesmere Port, gdzie powstają elektryczne furgonetki marek Vauxhall, Citroen, Peugeot, Opel i Fiat, a także obiektu w Luton, niedaleko Londynu. Władze Stellantis nie ukrywają, że są bliskie podjęcia decyzji dotyczącej zamknięcia zwłaszcza drugiego z wymienionych ośrodków produkcyjnych. Wszystko z powodu (dla wielu absurdalnego) wymogu 22-procentowego udziału aut zeroemisyjnych (elektryki oraz auta na wodór) w ogólnej sprzedaży.
Zdaniem dyrektora generalnego koncernu Carlosa Tavaresa ustalony przez władze próg jest nieosiągalny. Jest on bowiem mniej więcej dwukrotnie wyższy od aktualnego popytu na tego typu pojazdy. W wypowiedzi udzielonej Bloomberg Television zaznaczył, że jeżeli europejskie władze chcą, by Stellantis sprzedawał więcej elektryków, "muszą pomóc w stymulacji popytu". Rzecz jasna chodzi o programy dopłat, o których zresztą wielokrotnie dyskutował z brytyjskimi władzami.
"Dochodzimy teraz do punktu, w którym musimy podjąć odpowiednią decyzję, a stanie się to w ciągu najbliższych kilku tygodni" - dodał Portugalczyk. Oczywiście oprócz dopłat innym sposobem na osiągnięcie 22-proc. progu, jest sztuczne obniżenie poziomu sprzedaży modeli spalinowych. Dlaczego jednak koncern rozmyśla w ogóle nad tak szalonym z punktu widzenia biznesu rozwiązaniem? Otóż niespełnienie wymagań wiąże się z gigantycznymi karami. Mowa tutaj o kwocie aż 15 tys. funtów (ok. 76 tys. zł) od każdego ponadnormatywnego spalinowego pojazdu. Zamknięcie fabryki może okazać się więc konieczne, zwłaszcza że rządowy wymóg będzie z czasem wzrastał. W 2025 roku podskoczy on do 28 proc. a w 2030 do aż 80 proc.
Oczywiście politycy pracują nad innymi sposobami zachęcenia obywateli do zakupu zeroemisyjnych pojazdów. Mowa o propozycjach takich jak obniżenie podatku VAT na tego typu auta czy też zwolnienie ich posiadaczy z kosztów ładowania na publicznych ładowarkach. Tak czy inaczej, jeżeli popyt na elektryki nie wzrośnie, wiele marek motoryzacyjnych będzie musiała ograniczyć sprzedaż swoich pojazdów na wyspach, a nawet zakończyć działalność na wyspach.