Europejska branża motoryzacyjna pluje sobie w brodę, chociaż wolałaby w twarze unijnych decydentów. Dostosowując się do nadchodzącego zakazu rejestracji nowych aut spalinowych po 2035 roku, producenci naprędce opracowywali nowe elektryczne modele i nieco na ślepo tworzyli długoterminowe strategie sprzedaży. Okazało się jednak, że klienci niezbyt chętnie sięgają po elektryki, co oczywiście negatywnie odbija się na wynikach finansowych. W związku z tym wiele marek musi na powrót opracowywać i "utrzymywać przy życiu" modele spalinowe. Świetnym tego przykładem jest Mercedes.
Dyrektor generalny Mercedesa Ola Kallenius przekazał redakcji niemieckiego Wirtschaftswoche, że marka zainwestuje w rozwój pojazdów spalinowych zdecydowanie więcej, niż to uprzednio planowała. W samym 2024 roku będzie to kwota 14 mld euro. Środki zostaną przeznaczone na m.in. modernizację fabryk, wszelkiego rodzaju badania, a także na rozwój stosowanej aktualnie gamy napędów hybrydowych, tak by "wystarczyła na następną dekadę".
Szef marki zdradził również, że o wiele kosztowniejszym okazał się lifting Klasy S, a przede wszystkim jej spalinowych wariantów. Odświeżony flagowy model ma trafić do oferty już w 2026 roku. "Nasze spalinowe jednostki zawsze będą na najwyższym technologicznym poziomie. W przeciwnym razie przestalibyśmy je oferować już w 2027 lub 2028 roku" – stwierdził Kallenius.
Co ciekawe, do niedawna marka zarzekała się, że już w 2030 roku cała jej oferta oparta będzie o samochody elektryczne. Oczywiście rynkowa rzeczywistość zmusiła giganta ze Stuttgartu do zmiany planów. W lutym stwierdzono, że w związku ze słabnącym popytem na elektryki, auta z silnikami spalinowymi zostaną z nami na dłużej. Teraz producent zapowiada, że do końca tej dekady "jedynie" 50 proc. wszystkich sprzedawanych pojazdów będą stanowiły samochody zelektryfikowane, a więc prócz elektryków również hybrydy.