Stany Zjednoczone to kraina motoryzacyjnej miłości do V-ósemek. Za oceanem być może rozumie się samochody elektryczne, ale z pewnością się ich nie lubi. Kierowcy chcą dużych, mocnych i powarkujących aut. A swoją niechęć kierowcy regularnie okazują m.in. w Oakwood na stacji ładowania Tesli.
W miejscowości Oakwood w stanie Georgia w USA pojawiło się 10 Superchargerów. To punkty, w których kierowcy podróżujący Teslami, mogą ładować baterie w samochodach. Przynajmniej teoretycznie mogą. Bo w praktyce to akurat często możliwe nie jest. Powód? Stanowiska do ładowania są zazwyczaj zajęte. Ale nie przez auta elektryczne. A to w poprzek nich stanie ciężarówka, a to zostaną potraktowane jako parking dla SUV-ów czy pick-up`ów, a to zatrzyma się na nich samochód z przyczepą.
Jedni mówią o wyraźnej niechęci do elektryków w Oakwood. Inni mówią o tym, że w tym nie za dużym mieście po raz pierwszy pojawiła się tak duża stacja ładowania. Kierowcy mogą zatem jeszcze nie wiedzieć, o co w niej chodzi i jak działa. Prawda jest jednak taka, że bez względu na powody takiej sytuacji, choć w tym punkcie stoi 10 Superchargerów, przez większą część czasu i tak korzystać się z nich nie da. Tyle że taki scenariusz wcale nie jest charakterystyczny tylko dla stanów. Identycznie bywa także w Polsce.
Blisko swojego miejsca zamieszkania mam salon marki Volvo. Stoi przed nim ładowarka 22 kW zamontowana przez Greenway. To punkt ogólnodostępny. A właściwie to powinien taki być. Bo pracownicy salonu zazwyczaj na obydwu miejscach przy ładowarce parkują wieczorem auta demonstracyjne. Spalinowe oczywiście!
Elektryczna motoryzacja w USA ma długą drogę do pokonania. Identycznie pewnie jak w Polsce. W 2023 r. po amerykańskich drogach jeździło 2,7 mln aut zasilanych wyłącznie prądem. Dla porównania cały park samochodowy za oceanem był wyceniany w tym samym czasie na jakieś 265 mln pojazdów. To oznacza, że elektryki stanowią nieco ponad 1 proc. wszystkich samochodów. Symboliczna wartość! Przejście do bardziej znaczącego udziału elektryków we flocie pojazdów amerykańskich wymaga zatem nie lat, a raczej dekad.