O sytuacji drogowej w Polsce opowiadamy również w tekstach publikowanych w serwisie Gazeta.pl.
Przejścia graniczne z Ukrainą zostały po polskiej stronie dosłownie sparaliżowane. Jak informuje policja, w Korczowej oczekiwanie na odprawę to nawet 100 godzin. W Hrebennem na przejazd czeka się już 140 godzin, a Drohusku 210 godzin. Na tym ostatnim przejściu kolejka pojazdów liczy 1,3 tys. pojazdów. Jej długość to 28 km.
Kolejki dotyczą jednak głównie tirów. Normalnie odbywa się tylko ruch pojazdów osobowych, autobusów oraz ciężarówek z transportami humanitarnymi i wojskowymi.
Kolejki na przejściach dla pieszych nie są jednak wynikiem natężonego ruchu, a protestu polskich przewoźników. Ci zablokowali drogę i początkowo przepuszczali do odprawy jedynie jednego ukraińskiego tira na godzinę. Teraz przepuszczanych jest nawet 15 pojazdów na godzinę. Skąd pomysł na protest? Chodzi o uregulowanie kwestii funkcjonowania ukraińskich firm transportowych. Te powoli przejmują polski rynek transportowy. Polscy przedsiębiorcy zrobili blokadę, aby zwrócić uwagę na swoje problemy, a te są tak naprawdę trzy.
Sytuacja na przejściach z Ukrainą stała się poważna. O ile przed wojną do Polski wjeżdżało rocznie 180 tys. aut ciężarowych z Ukrainy, o tyle teraz liczba ta sięga 900 tys. pojazdów. Dlatego jednym z postulatów polskich przewoźników jest przywrócenie zezwoleń. Poza tym chcą oni, aby Ukraina zawiesiła licencje dla firm, które powstały już po wybuchu wojny i jedynie korzystają na aktualnej sytuacji prawnej. A do tego postulatem jest skontrolowanie każdego z takich przedsiębiorstw np. pod kątem pochodzenia kapitału.
Kluczowe jest także dopuszczenie polskich przewoźników do elektronicznego systemu zarządzania kolejką przed przejściami granicznymi. Dziś np. polski tir wracający z Ukrainy bez ładunku musi czekać na odprawę nawet dwa tygodnie. Co dalej z postulatami i protestem? Protest będzie kontynuowany. Choć pojawia się światełko w tunelu. Dziś delegacja przewoźników ma spotkać się z przedstawicielami ukraińskiego rządu.