Kolejne metody złodziei samochodów można wymieniać godzinami. Był już sposób na stłuczkę, gumę, butelkę, walizkę czy nawet game boy`a. Teraz nadszedł czas na kradzież na dziurę w karoserii. Dokładnie! I choć nazwa tej metody może brzmieć dość dziwnie, idea stojąca za nią jest prosta.
Dziura w karoserii oznacza zniszczenie kradzionego samochodu? Nie do końca. Tym bardziej, że obecnie złodziejom dużo bardziej zależy na częściach wymontowanych z pojazdu, niż całym pojeździe. W skrócie, taka szkoda to nie szkoda. To raz. Dwa kluczowe jest to, o co tak właściwie chodzi z otworem w karoserii. Dzięki temu złodzieje uzyskują dostęp do wiązek poprowadzonych za panelem drzwi czy klapy bagażnika i wiodących do magistrali CAN. Magistrali, która decyduje nie tylko o funkcjach komfortowych w aucie, ale także zabezpieczeniach.
W takim przypadku nawet najnowocześniejsze zabezpieczenia zapłonu czy alarmy stają się bezbronne. Złodzieje odbezpieczają je bowiem "od środka" za pomocą własnego komputera. A czasami nie muszą nawet robić dziury w nadwoziu. Często wystarczy np. rozebranie jednego z lusterek.
Metoda jest prosta. Złodzieje wycinają dziurę w nadwoziu, dostają się do wiązek, podłączają się do sieci CAN i tak naprawdę są – mówiąc przysłowiowo – w domu. Mogą odkodować zabezpieczenia i odpalić silnik. Z tego punktu dzieli ich zatem już tylko krok od bezpiecznego i bezproblemowego dotarcia do dziupli. Tam samochód można rozmontować i ślad po nim ginie. Często jeszcze zanim właściciel zorientuje się, że pojazd zniknął sprzed bloku.
Nowa metoda złodziei staje się coraz bardziej popularna. O jej stosowaniu i kradzieży Range Rovera donosił serwis Sekurak, a teraz ostrzega o niej również w poście opublikowanym w serwisie Linkedin Ken German, czyli brytyjski dziennikarz oraz konsultant ds. przestępczości samochodowej.
Zasadnicze pytanie w tym punkcie brzmi: jak chronić samochód przed metodą kradzieży na dziurę w nadwoziu? No właśnie. I tu pojawia się zasadniczy problem. Bo jest to ekstremalnie trudne. Po pierwsze dlatego, że złodziei mogłoby powstrzymać jedynie zaawansowane szyfrowanie. To pewnie musiałoby zostać dołożone do auta w afterpartsie i prawdopodobnie wymagałoby zastosowanie większego skomplikowania samej magistrali. System dokładany miałby szansę stać się mocno nietypowy, a więc i bardziej pewny – w przeciwieństwie do fabrycznego. Po drugie dlatego, że skoro złodzieje znaleźli nową metodę, pewnie prędzej czy później byliby w stanie złamać każdy szyfr w aucie. Sytuacja jest zatem dla kierowców raczej patowa.