Proces wybierania nazwy dla nowego modelu samochodu jest niezwykle żmudny. Spośród kilkunastu propozycji trzeba odfiltrować te najgorsze i wybrać do ścisłego finału te najbardziej charakterystyczne, a do tego chwytliwe. Jednak czasami okazuje się, że po długim, wielomiesięcznym procesie, w który zaangażowanych jest kilkadziesiąt osób, nazwa jest nietrafiona.
Więcej ciekawych newsów motoryzacyjnych znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Może się okazać, że nazwa wymyślona za biurkiem w jednym kraju, może oznaczać coś negatywnego, niesmacznego, a nawet wulgarnego w drugim kraju. Z tego powodu producenci przygotowują propozycję awaryjną, która w razie awaryjnej sytuacji można wykorzystać na wybranych rynkach.
Doskonałym przykładem jest legendarna japońska terenówka - Mitsubishi Pajero. Twórcy modelu nawiązywali do łacińskiej nazwy "Leopardus pajeros", oznaczającej kotowatego z Ameryki Południowej.
Na hiszpańskojęzycznych rynkach samochód jest dostępny pod zupełnie inną nazwą - Montero. Powód takiego stanu rzeczy jest bardzo prosty. W hiszpańskim slangu Pajero jest wulgarnym określeniem na osobę masturbującą się. Z kolei na rynku brytyjskim samochód sprzedawano pod nazwą Shogun.
W historii motoryzacji kilku producentów nacięło się już na hiszpańskie określenia. Kiedyś Mazda wprowadziła na rynek model Laputa. Gdy podczas wymowy oddzielimy pierwszą sylabę od reszty, wychodzi określenie kierowane do kobiet wykonujących najstarszy zawód świata.
Chevrolet wprowadził kiedyś na rynek model Nova, którego nazwa była odczytywana jako "no va", co oznacza wprost "nie chodzi". Okazało się, że niefortunna nazwa nie przeszkodziła w sukcesie tego samochodu. Opel Ascona nawiązuje do malowniczego miasta położonego w Szwajcarii. Tymczasem mieszkańcom Hiszpanii przypomina określenie na kobiece narządy płciowe.