Ten nowy mandat budzi ogromne kontrowersje. Kara za stłuczkę i obcierkę jest ogromna

W Polsce bardzo często jest tak, że kierowcy do parkingowych obcierek wzywają policję. Teraz być może przypadków takich będzie mniej. A zadecyduje o tym potencjalny mandat. Jest liczony w tysiącach złotych!

W całym roku 2021 jednostki policji w Polsce otrzymały zgłoszenia mówiące o blisko 423 tys. kolizji drogowych. W przypadku każdego ze zdarzeń na miejscu musi pojawić się patrol, funkcjonariusze powinni ocenić sytuację drogową, a następnie orzec o winie jednego z uczestników i ukarać go mandatem karnym. To spora ilość pracy...

Zobacz wideo Wjechał w ogrodzenie i uciekł. Gdy policjanci do niego dotarli, miał ponad 3 promile alkoholu

Obecność policjantów przy kolizji może mieć sens. Dzieje się tak jednak rzadko

Pracy policjanta w przypadku mało znaczącej kolizji ma sens, ale tylko wtedy, gdy mamy do czynienia z sytuacjami granicznymi. Wina jednego z uczestników nie jest jasna, ewentualnie najlepszym wyjściem jest współudział. Czasami jednak policja jest wzywana do parkingowych obcierek. I o takich przypadkach pisaliśmy wielokrotnie w serwisie Gazeta.pl. A to już gruba przesada.

Wyjazd do parkingowej obcierki nie ma absolutnie żadnego sensu. Po pierwsze dlatego, że szkody zazwyczaj nie osiągają kwoty wyższej niż jakieś 300 do 500 zł, a do tego nikt nie zostaje ranny. Po drugie dlatego, że kierowcy powinni dogadać się między sobą. To zajmie im 10 minut ze spisaniem oświadczenia. Na patrol muszą natomiast czekać od kilkudziesięciu minut do nawet kilku godzin.

Parkingowa obcierka? Nie wezwiesz policji z obawy przed mandatem!

Wizja długiego oczekiwania nie zniechęca kierowców. Ci nadal wzywają policję do prostych zdarzeń drogowych nagminnie. Sytuację zmienić może jednak nowelizacja taryfikatora mandatów i punktów karnych. Szczególnie że obecnie niezachowanie należytej ostrożności na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub strefie ruchu i spowodowanie zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym, czyli spowodowanie kolizji wiąże się z surową karą. Kierowcy mogą jej nie chcieć. Zatem łatwiej przyjdzie im przyznawanie się do winy.

Sam mandat wynosi 1000 zł, przy czym kwotę tą należy powiększyć o kwotę mandatu karnego przypisanego za naruszenie stanowiące znamię zagrożenia. Przykład? Jeżeli stworzenie zagrożenia polegało np. na niezastosowaniu się do sygnalizacji świetlnej, 1000 zł zostanie powiększony o kwotę 500 zł. W sumie zatem 1500 zł i oczywiście 10 punktów karnych.

Mandat to nie koniec. Stracisz też dowód rejestracyjny

Na koniec mamy jeszcze dwie ciekawostki. Po pierwsze mandat to nadal nie koniec. Zbity klosz lampy czy inne uszkodzenia mogą sprawić, że policjanci odbiorą dowód rejestracyjny jednego z pojazdów. I wcale nie musi to być pojazd sprawcy. Ba, mogą nawet podjąć decyzję o wycofaniu auta z ruchu! Po drugie w Polsce do wzywania na niepotrzebne interwencje zniechęcić ma mandat. Dla przykładu w Austrii taka sytuacja oznacza automatyczną opłatę. Ta wynosi dokładnie 36 euro.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.