O sytuacji na polskich drogach więcej opowiadamy również w serwisie Gazeta.pl.
Polska rzeczywistość drogowa trochę zaczyna przypominać grę komputerową. Nie decydują o tym jednak egzotyczne superauta, które można spotkać za każdym zakrętem, a raczej... abstrakcyjność konfliktu, który narasta wokoło nielegalnych wyścigów drogowych. Policja pokazuje statystyki i twierdzi, że stara się z nimi walczyć wszystkimi dostępnymi narzędziami. Fani motoryzacji organizujący zloty z kolei uważają, że działania stróżów prawa są złośliwe i idą nie w tym kierunku, co trzeba.
Dyskusja powróciła za sprawą spotkania sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych, do której dotarła informacja napisana przez zastępcę Komendanta Główego Policji – nadinsp. Romana Kustera. I choć zaczął on od wyliczenia, że w Polsce pracuje blisko 9,5 tys. policjantów drogówki oraz 454 funkcjonariuszy w ramach tzw. grupy SPEED, dość szybko przeszedł do opisania sytuacji nielegalnych wyścigów ulicznych. Co pokazują statystyki przytoczone przez nadinspektora?
Kontrolując nielegalne wyścigi policjanci w Polsce w roku 2021 skontrolowali prawie 14 tys. pojazdów i wylegitymowali ponad 15 tys. osób. Skutkiem tych kontroli stało się ujawnienie ponad 11 tys. wykroczeń (z których aż 6,4 tys. dotyczyło nadmiernej prędkości). Poza tym funkcjonariusze zatrzymali 420 praw jazdy i 944 dowody rejestracyjne. Elementem kontroli w czasie nielegalnych wyścigów jest też trzeźwość. W sumie policjanci przeprowadzili ponad 18,5 tys. badań pod kątem alkoholu w wydychanym powietrzu. Te ujawniły 68 nietrzeźwych kierujących.
Policja stara się z całych sił walczyć z nielegalnymi wyścigami samochodowymi. Niestety – co bardzo silnie podkreślał zastępca komendanta – funkcjonariuszom nieco brakuje narzędzi. Powód? Polskie przepisy nie przewidują takiego pojęcia jak nielegalny wyścig uliczny. W efekcie policjanci muszą szukać podstawy prawnej do ukarania kierowców i nie mogą delegalizować zlotów. Za co wlepiają mandaty? Lista jest długa – za brak trójkąta, za prędkość, za zbyt głośny wydech czy w skrajnym przypadku za spowodowanie zagrożenia dla bezpieczeństwa ruchu na mocy art. 86 par. 1 ustawy Kodeksu wykroczeń.
Gorzkie żale. Tak najlepiej opisać to, co środowisko osób organizujących zloty samochodowe, myśli na temat pisma nadinsp. Romana Kustera. Szczególnie że ich zdaniem zarzuty policjantów są wyssane z palca i wynikają z niepotrzebnego nadmuchiwania sporu. Co to oznacza? Fani tuningu podkreślają, że nie organizują ulicznych wyścigów, a np. wieczorem spotykają się na parkingach przed marketami. Tam oglądają swoje auta i wymieniają się doświadczeniami.
W takich miejscach o wyścigach nie może być mowy. Parkingi są dosłownie najeżone progami spowalniającymi. W efekcie organizatorzy zlotów nazywają działania policji nalotami i nękaniem. A wszystko tylko po to, aby móc później wykazać się przed szefami imponującymi statystykami z realizacji walki z nocnymi piratami drogowymi.
No dobrze, a więc gdzie leży prawda? Jak to w życiu bywa... po środku. Policjantom rzeczywiście czasami brakuje narzędzi, żeby móc skutecznie walczyć z fanami wieczornego Need for Speed na ulicach miast i czasami rzeczywiście robią nieco po złości. Z drugiej strony kierowcy organizujący zloty też nie są niewiniątkami krzywdzonymi przez system. Wyścigi uliczne to fakt. Tylko że ta sytuacja wymaga nieco wyższego niż normalnie poziomu sprawiedliwości. Bo samo danie narzędzi policji nie jest rozwiązaniem. Dużo lepiej byłoby pomyśleć o tym, jak wyciągnąć ścigających z ulic.
Ściganie się nawet pustymi nocą ulicami czy palenie gumy, driftowanie lub strzelanie z wydechu na parkingu zawsze powinno być ścigane. I to raczej nie ulega wątpliwościom. To jednak problemu nie rozwiązuje.
Kijem polski ustawodawca nie rozwiąże tej sytuacji. Wyścigi uliczne będą organizowane i żaden mandat młodych ludzi nie zniechęci. Dlatego równocześnie z poszukiwaniem większego kija, należy poszukać smaczniejszej marchewki. Na szczęście w tym przypadku nie potrzeba rozwiązań legislacyjnych czy działań na szczeblu centralnym. Choć w warunkach polskich zadanie to nie jest wcale łatwe do wykonania. W naszym kraju nie ma takiej infrastruktury jak np. w Wielkiej Brytanii czy Niemczech. Zatem organizacja track-day`ów wiele nie da, bo punkty takie w 38-milionowym kraju można policzyć na palcach jednej ręki...
Co zatem zrobić? Zawsze władze lokalne w porozumieniu z policją mogą wyznaczyć fragment opuszczonej drogi, wyłączyć go np. raz czy dwa razy w miesiącu z użytkowania i pozwolić młodzieży na wyżycie się chociażby w stosunkowo bezpiecznym wyścigu na 1/4 mili. Warunki względnie kontrolowane, a zabawa przednia i być może po problemie?