Spodobał Ci się ten artykuł? Więcej wiadomości ze świata motoryzacji znajdziesz na Gazeta.pl
Tylko krowa nie zmienia zdania. Z takiego właśnie założenia wyszedł rząd. To, co w zeszłym tygodniu zapowiadał, dziś nie weszło w życie. Chodzi o planowane limity w komunikacji publicznej. Podobne obowiązywały poprzedniej zimy. Być może ustawodawcy wyciągnęli z tego odpowiednie wnioski.
Według zapowiedzi rządu od 15 grudnia 2021 r. w komunikacji zbiorowej miały obowiązywać limity podróżujących do 75 proc. maksymalnej liczby osób dozwolonych w homologacji danego pojazdu. Takie dane można znaleźć w dowodzie rejestracyjnym. Jak się jednak okazało, takiego zapisu w rozporządzeniu nie ma.
Problemem było dopilnowanie i wyegzekwowanie zapisów takiego rozporządzenia. Trudno sobie wyobrazić, żeby kierowca miejskiego autobusu, motorniczy tramwaju lub maszynista pociągu metra liczył osoby wsiadające i wysiadające na każdym przystanku. Można było liczyć wyłącznie na rozsądek i umiejętność szybkiego rachowania pasażerów, ale nie istniał żaden sposób, aby to kontrolować.
Taki przepis pozostawał martwy i tylko stwarzał pozory walki z pandemią koronawirusa. W rzeczywistości nie był przez kogokolwiek przestrzegany. Już wcześnie zwrócili na to uwagę przedstawiciele Miejskich Przedsiębiorstw Komunikacyjnych, między innymi Krzysztof Balawejder, prezes zarządu MPK w Poznaniu. Wygląda na to, że przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia posłuchali tych głosów i poszli po rozum do głowy.
W rozporządzeniu, które zostało opublikowane 14 grudnia, nie ma jednak ani słowa o transporcie publicznym. Widocznie planowana zmiana została w międzyczasie uznana za niepotrzebną albo nieskuteczną. Zatem nic się nie zmienia w dotychczasowych zasadach obowiązujących w komunikacji zbiorowej.
Trzeba jednak pamiętać, że w związku z tym nadal obowiązuje nakaz zakrywania maseczką nosa i ust w komunikacji zbiorowej. Jeśli pasażer nie dostosuje się do tych wymogów, musi się liczyć z mandatem w wysokości 500 zł.