Opel Insignia to duże, wygodne auto. Wariant Country Tourer mierzy ponad 5 metrów długości i blisko 1,9 metra szerokości bez lusterek. W kabinie jest bardzo dużo miejsca, a fotele z atestem AGR, które trafiły do pierwszego rzędu, pozwalają na zajęcie wygodnej pozycji nawet osobom o nietypowym wzroście.
Tylna kanapa to prawdziwa loża. Bagażnik niemieckiego (choć obecnie francuskiego...) kombi pomieści 560 litrów bagaży, a po złożeniu oparć – 1665 litrów. Brzmi jak auto idealne w daleką podróż, prawda?
Stylistycznie Opel Insignia prezentuje się świetnie, gdyby nie... klamki. Nieproporcjonalnie odstają od nadwozia, a gdy podczas jazdy spojrzycie w boczne lusterko, sporą część pola widzenia przesłoni wam wystająca z drzwi „buła”. Poza tym trudno się do czegokolwiek przyczepić, Długa sylwetka z nisko poprowadzoną linią maski optycznie wydłuża i spłaszcza samochód, a przednie reflektory z LED-owym motywem podwójnego skrzydła dobrze wpasowują się w język stylistyczny marki.
We wnętrzu Insignii jest nieco nudno, ale zawsze podkreślam – dla mnie nuda w autach to swego rodzaju zaleta. Prosty, ergonomiczny system multimedialny jest na wagę złota w miejskim rozgardiaszu, a brak konieczności kopania w jego odmętach w celu włączenia najprostszej funkcji, jaką jest np. regulacja nawiewu, to dosłownie miód na moje serce. W praktyce kierowca wszystkie potrzebne funkcje ma pod ręką, a mikroskopijne przyciski, które były zmorą poprzedniej generacji ustąpiły miejsca ergonomicznym przełącznikom.
Opel od pewnego czasu oferuje w swoich autach złącze Car Play/Android Auto, ale w razie czego interfejs fabrycznej nawigacji nie wystraszy czasami Piłsudskiego. Testowy egzemplarz miał jednak jedną wadę. Elektronika postanowiła spłatać mi figla i gdy wsiadłam za kierownicę w Poznaniu, Insignia stwierdziła, że jesteśmy... w Krakowie. Co gorsza, nic nie dało się z tym zrobić, a po podłączeniu smartfona przez CarPlay, ów błąd wkradał się też do telefonu. O dziwo, po jednym dniu porzucenia na parkingu, problem się naprawił, by dwa dni później (tym razem będąc już w Warszawie) znowu wirtualnie teleportować się do Krakowa.
Insignia w wersji Country Tourer ma o 13 mm zwiększony prześwit w stosunku do zwykłego kombi Sports Tourer. Jednak mimo 150-milimetrowej przestrzeni pod podwoziem, trudno nazywać ją autem terenowym. Mimo dodających animuszu terenowych dokładek na nadkola i progi, Insignia nawet opcjonalnie nie ma napędu na cztery koła. Zatem okrągłe 200 KM generowane przez benzynowy silnik 1.6 trafia tylko na przednią oś. Maksymalny moment obrotowy wynoszący 300 Nm w połączeniu z przyjazną, acz nie najszybszą automatyczną skrzynią biegów o sześciu przełożeniach, okazują się świetnym tandemem w trasie. Długi rozstaw osi (2829 mm) sprzyja rozwijaniu większych prędkości, a nawet na autostradzie auto jest zaskakująco stabilne i ciche
Może się wydawać, że downsizing to moda, która postąpiła za daleko. Jednak producenci ze stosunkowo niewielkich litraży są w stanie wykrzesać naprawdę sporo. Benzynowy motor 1.6, który trafił do Insignii generuje okrągłe 200 KM, co pozwala rozpędzić się do 100 km/h w 8,4 sekundy. Przy tym nie straszy apetytem na paliwo – na autostradzie jest to nieco ponad 8 litrów na dystansie 100 kilometrów. Trudno skarżyć się na brak dynamiki, czy to w mieście, czy podczas wyprzedzania na trasie szybkiego ruchu.
Opel Insignia jest po prostu wygodnym autem. Nie doszukacie się w nim emocji, a raczej spokoju, ciszy i skutecznego przemieszczania się z punktu A do punktu B. W ogólnym rozrachunku nieco brakuje mi w niej charakteru, tego „czegoś”. Jednak muszę przyznać, że Insignia zaskoczyła mnie intuicyjnością i przyjaznością, przede wszystkim w trasie. Bo przejechanie jednego dnia 600 kilometrów, za kierownicą tego auta nie było ani trochę męczące. Więc można szydzić, że „Insignia to samochód przedstawiciela handlowego”. Ale jeśli miałabym być przedstawicielem handlowym i codziennie pokonywać setki kilometrów, bardzo możliwe, że wybrałabym właśnie Insignię.