"Ben Laden umarł, ale GM żyje" - cieszył się w tym miesiącu wiceprezydent USA Joe Biden podczas konwencji, rozpoczynając kampanię o reelekcję obecnego prezydenta USA. Wielkim atutem Baracka Obamy jest właśnie odrodzenie amerykańskiegoprzemysłu samochodowego, w którego ratowanie na początku kadencji jego administracja wpompowała około 70 mld dol. I teraz Biały Dom może się pochwalić, że to była trafna decyzja. W zeszłym roku GM zarobił na czysto 7,6 mld dol. - ogłosił pod koniec zeszłego tygodnia ten największy amerykański koncern samochodowy. To rekord w ponadstuletniej historii tego koncernu, lepszy od dotychczasowego rekordu z 1997 r., kiedy w czasie boomu na samochody terenowe GM zarobił na czysto 6,7 mld dol. Ale wtedy Amerykanie kupowali ponad 15 mln aut rocznie, a w zeszłym roku - tylko 12,8 mln sztuk. Na dodatek w zeszłym roku GM znowu został największym koncernem motoryzacyjnym świata, odzyskując tytuł odebrany mu dwa lata wcześniej przez japońską Toyotę. Nie byłoby takich sukcesów, gdyby w 2009 r. rząd USA nie przyznał GM prawie 50 mld dol. ratunkowych kredytów. I prawie połowę tej kwoty Biały Dom już odzyskał.
Jeszcze większym sukcesem okazała się sanacja Chryslera, który w 2009 r. związał się z Fiatem, a władze USA i Kanady na wsparcie tego związku przyznały 14 mld dol. W zeszłym roku Chrysler zarobił na czysto 183 mln dol. Kwota skromna, ale to pierwszy roczny zysk Chryslera nie tylko od czasu rozpoczęcia sanacji przez Fiata, ale w ogóle od 1997 r. W zeszłym roku Włosi przejęli kontrolę nad Chryslerem, który spłacił 7,6 mld dol. ratunkowych pożyczek od rządów USA i Kanady, zaciągając tańsze kredyty w komercyjnych bankach. Na straty Biały Dom musiał spisać ok. 1,4 mld dol. z funduszy przyznanych na ratowanie Chryslera. Ale opłaciło się, bo koncern znowu ma zyski, od których będzie płacić podatki, a przede wszystkim zwiększa zatrudnienie. W amerykańskich fabrykach Chryslera pracuje teraz 57,2 tys. osób, o 9,4 tys. więcej niż dwa lata temu, gdy zaczęła się sanacja firmy.
O rządową pomoc w czasie kryzysu nie musiał prosić Ford, ale ten koncern popadł w tarapaty nieco wcześniej i już w 2007 r. zastawił wszystkie swoje fabryki, a nawet znak firmowy, by dostać od banków ponad 20 mld dol. kredytów. To okazało się zbawieniem dla Forda po upadku banku Lehman Brothers we wrześniu 2008 r., kiedy banki nie chciały przyznawać koncernom samochodowym nowych kredytów bez rządowych gwarancji. Ford nie starał się o takie gwarancje i to zwiększyło jego reputację, ułatwiając także sprzedaż aut. Ale także menedżerowie Forda w 2009 r. nie mieli wątpliwości, że ich firma też znalazłaby się w kłopotach, gdyby administracja Obamy postanowiła zlikwidować GM i Chryslera. A teraz Ford korzysta na poprawie sytuacji swoich rodzimych rywali. Zeszły rok Ford zakończył z zyskiem netto aż 20,2 mld dol. Niemal dwie trzecie tej kwoty to księgowe zyski z rozwiązania rezerw utworzonych w 2006 r.
Ale i bez takich nadzwyczajnych zysków Ford miałby się czym pochwalić. W zeszłym roku na sprzedaży aut koncern zarobił 8,76 mld dol. - najwięcej od 1999 r. Wszystkie amerykańskie koncerny samochodowe mają teraz korzystniejsze umowy ze związkowcami. Zmniejszyły wydatki na świadczenia emerytalne i już nie dają podwyżek wszystkim pracownikom, a tylko tym, którzy zarobią na to lepszą wydajnością pracy. Za to zobowiązały się inwestować w nowe fabryki w USA. I liczą, że to się opłaci, bo już w tym roku Amerykanie mają kupić 14 mln nowych aut - niemal jak w najlepszych czasach przed kryzysem.
Andrzej Kublik
ZOBACZ TAKŻE:
Najpopularniejsze modele 2011 roku w Europie