VanMoof jest tak modną i popularną w Niderlandach marką, że policja z Amsterdamu musiała wydać oświadczenie w jej sprawie. Ostatnio poinformowała na Twitterze, że funkcjonariusze otrzymują wiele zgłoszeń na jej temat od rozczarowanych klientów, ale są bezradni, bo nie zajmują się sprawami cywilnymi. VanMoof złożył do sądu wniosek o odroczenie płatności. W ten sposób chroni się przed wierzycielami. W rezultacie sąd ogłosił, że producent rowerów jest w stanie upadłości.
Więcej informacji na temat rowerów, skuterów i motocykli znajdziesz na stronie Gazeta.pl
Do tej pory rowery VanMoof były symbolem holenderskiej klasy średniej i wyznacznikiem statusu. Pięknie wyglądały, szybko jeździły, były wyznacznikiem ekologicznego i modnego stylu życia. Od założenia jej w 2009 roku przez braci Taco i Tiesa Carlierów, firma sprzedała prawie 200 tys. rowerów ze wspomaganiem elektrycznym i zebrała niemal 190 mln dolarów od inwestorów. Wśród nich znalazły się takie fundusze, jak Balderton Capital and Felix Capital.
Bankructwo holenderskiego startupu, a później przedsiębiorstwa jest tym dziwniejsze, że rynek rowerów elektrycznych rozkwita, w Niderlandach oraz reszcie krajów Europy co najmniej od czasów epidemii koronawirusa. Prawidłowy wniosek, który można wyciągnąć z tego doświadczenia, jest tylko jeden: nie wystarczy dobry produkt w odpowiedniej branży, potrzebne jest też prawidłowe zarządzanie.
Specjaliści od rynku jednośladów twierdzą, że zarząd firmy VanMoof zbyt dużo wysiłku i pieniędzy poświęcił na reklamę i marketing, natomiast za mało wysiłku przeznaczył na zabezpieczenie łańcucha dostaw oraz relacji koszty-zyski. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
Czym się różniły rowery VanMoof od konkurencji? Na pewno były jednymi z najdroższych seryjnie produkowanych miejskich bicykli na rynku, a przy okazji jednymi z najefektowniejszych. Ceny zaczynały się od niecałych 2,2 tys. euro, a kończyły na 3,5 tys. euro. Ich wygląd łączył klasykę tzw. rowerów holenderskich z nowoczesnym, prostym wyglądem, ale na tym nie kończyły się ich zalety.
Przed ogłoszeniem bankructwa holenderska firma miała w ofercie cztery różne modele jednośladów na pedały ze wspomaganiem elektrycznym oraz planowała wprowadzić piąty. VanMoof V miał być rowerem przyszłości klasy e-bike, czyli pozwalającym na jazdę z prędkością do 45 km/h bez pedałowania. Pewnie nigdy go nie zobaczymy w sprzedaży.
Rowery VanMoof są porządnie wykonane w tajwańskiej fabryce, a elementy ich elektrycznego napędu zostały zgrabnie ukryte w ramie oraz suporcie. Oświetlenie zewnętrzne jest zgrabnie zintegrowane z ramą, a urządzenie komunikuje z użytkownikiem za pomocą świetlnego sygnalizatora umieszczonego na kierownicy. Tzw. Halo Ring Interface informuje, czy zintegrowane zabezpieczenie przed kradzieżą zostało aktywowane.
Rowery VanMoof mają też wbudowane lokalizatory GPS i złącza Bluetooth, które współpracują ze firmową aplikacją na smartfony. Moment obrotowy elektrycznego silnika o wartości 68 Nm jest przekazywany za pośrednictwem dwubiegowe automatycznej przekładni i łańcucha na tylne koło. W pełni naładowany akumulator pozwala na przejechanie do 60 km z pełną mocą lub do 150 km w trybie ekonomicznym. Prędkość wspomagania rowerów VanMoof, zgodnie z przepisami dla klasy Pedelec, jest ograniczona do 25 km/h.
Dzisiaj założyciele firmy, bracia Carlier wysłali do pracowników wewnętrzny e-mail, w którym z żalem zawiadamiają o bankructwie VanMoof i twierdzą, że próbowali zrobić wszystko, żeby uchronić przed nim swoje "dziecko". Nie wiadomo, jakie będą dalsze losy firmy VanMoof, ale mam nadzieję, że przetrwa mimo bankructwa. Żeby to było możliwe, będzie musiała znaleźć, nowego właściciela i inwestora, który przeprowadzi gruntowną restrukturyzację.