Nawet miliard ludzi na całym świecie korzysta miesięcznie z aplikacji nawigacyjnej Google Maps. Amerykański operator jest zatem światowym gigantem. Aby jednak utrzymać tę pozycję, cały czas musi stawiać na innowacje. Teraz pojawia się kolejna. Kolejna i niezwykle kluczowa.
Mapy Google zawdzięczają swój sukces dokładności, ale także wielu informacjom, które docierają do kierowcy w czasie rzeczywistym. Aplikacja, reagując na informacje dotyczące np. natężenia ruchu, jest w stanie na bieżąco proponować zmianę trasy. Może przekierować pojazd na inną drogę. Tak, aby jego kierowca uniknął korków. Google Maps może jednak pozwalać również na uniknięcie mandatu. A wszystko za sprawą funkcji prędkościomierza i wskaźnika ograniczenia prędkości.
Na ekranie aplikacji pojawia się dodatkowe pole. Tam wyświetlane jest ograniczenie prędkości, które obowiązuje na danym odcinku. Na tym jednak nie koniec. Bo zaraz obok niego wyświetlana jest także aktualna prędkość pojazdu. Gdy ta mieści się w ograniczeniu, pole jest białe. Jeżeli przekracza je, tło staje się czerwone. To sygnał dla kierowcy, że powinien zwolnić. Tak uniknie kontroli drogowej i mandatu. A do tego będzie jechał przepisowo.
Może się okazać, że kierowca nie dostrzega wskaźnika prędkości w swojej aplikacji. Co wtedy? Powinien wykonać dwa kroki. Po pierwsze musi upewnić się, że ma w telefonie najnowszą wersję programu nawigacyjnego. Funkcja jest bowiem wdrażana w ramach kolejnych aktualizacji. Po drugie może upewnić się, czy opcja w jego programie jest włączona. W tym celu powinien:
Wskaźnik ograniczenia prędkości i aktualnej prędkości stanowią niezwykle ważną informację dla kierowcy. Mogą uchronić go przed pomiarem wykonywanym przez fotoradar czy suszarkę. W tym punkcie rodzi się jednak zasadnicze pytanie. Na ile można wierzyć tym danym? Jednej odpowiedzi nie ma. Kierujący powinien bowiem zwrócić uwagę na dwa fakty. Mowa o tym, że: