Biedronka, działając ramię w ramię z Powerdot, nie bierze jeńców. Stawia na elektromobilność i ładowarki przed sklepami. Wszystkimi sklepami. W czasie tych działań firmom przyświeca jedno hasło. Jeszcze nie ma elektryków, a już jest infrastruktura. Co ono oznacza w praktyce?
Natalin, Drawski Młyn czy Bochotnia. To miejscowości, w których ani w 2023 r., ani na początku 2024 r. kierowcy nie zarejestrowali nawet jednego samochodu elektrycznego. To jednak nie przeszkadza Biedronce i Powerdot. Przy sklepach w tych lokalizacjach i tak firmy zbudowały stacje ładowania. W tym punkcie na usta ciśnie się zasadnicze pytanie. I brzmi ono: "Czemu?". Odpowiedź może jednak zaskakiwać.
Biedronka i Powerdot stawiają ładowarki nie tylko w zerowych punktach polskiej elektromobilności. Urządzenia pojawiają się także w miejscowościach, w których e-pojazdy dopiero nieśmiało się pojawiają.
Biedronka, stawiając ładowarki w miejscach, w których elektromobilność wydaje się hasłem wizjonerskim, realizuje tak naprawdę aż trzy cele. Mowa o tym, że:
Biedronka i Powerdot wypełniają puste łaty polskiej sieci stacji ładowania. Jakie jednak ładowarki tak właściwie oferują? Stacje mają po 120 kW mocy. To wartość wystarczająca do szybkiego ładowania. Poza tym każde urządzenie wyposażone jest w trzy złącza: CCS, ChaDemo oraz Type 2. Do biedronkowej ładowarki można zatem podłączyć praktycznie każde auto (elektryka i hybrydę plug-in).
Korzystanie ze stacji przed sklepem nie wymaga posiadania aplikacji. Ładowarki posiadają terminal płatniczy. To za jego pośrednictwem odbywa się płatność za pobrany prąd. A do tego docelowa ilość punktów w całej Polsce ma sięgnąć 2000. Aktualnie działa 500 ładowarek. Kolejne 1500 jest stawianych. Tak duża sieć punktów nie oznacza jednak, że Biedronka czy Powerdot zrobią na niej duży biznes.
Zwrot z kapitału może nastąpić dopiero po kilkunastu latach. Nie każdy inwestor jest gotowy, aby tyle poczekać, my jednak wierzymy, że elektromobilność w Polsce się rozpędza – podsumowuje Grigoriy Grigoriev, szef Powerdot.