W miejscu, gdzie w 2016 roku przecinano wstęgę symbolizującą początek produkcji, jeszcze chwilę wcześniej rozpościerały się pola kukurydzy. To swoiste zagłębie tej rośliny i wciąż znajdziemy wiele takich pól w okolicy. Niemniej, sam zakład jawi się jako kosmiczny obiekt badawczy w raczkującej, lokalnej Specjalnej Strefie Ekonomicznej. Ktoś musiał wyznaczyć szlak i dobrze, że zrobił to właśnie Volkswagen. W fabryce uruchomiono produkcję modelu MAN TGE i bliźniaczego konstrukcyjnie Craftera. Obiekt zajmuje 220 hektarów, co odpowiada powierzchni 300 boisk piłkarskich. Zakład zatrudnia około 3 tysięcy pracowników, a moce produkcyjne wynoszą 100 tysięcy samochodów rocznie. Póki co, elektryczne modele stanowią zaledwie niewielki odsetek - do 2000 egzemplarzy rocznie.
Ważnym aspektem produkcji elektrycznego Craftera jest fakt, że dotychczas auto powstawało na raty. Nadwozie wyprodukowane we Wrześni transportowane było do Hanoweru, gdzie dokładano napęd. Teraz wszystkie elementy składowe łączone są w Polsce. To skraca czas wytwarzania gotowego auta i ogranicza koszty. Dodatkowy argument stanowi ekologiczne podejście do sprawy. Od zeszłego roku fabryka VW zasilana jest w znacznej mierze z odnawialnych źródeł energii, co pozwoliło ograniczyć emisję CO2 o 80 procent. Według certyfikatów Urzędu Regulacji Energetyki, prąd pochodzi z elektrowni wodnych i wiatrowych znajdujących się nad Wisłą. Co ciekawe, niemiecka montownia ma się stać neutralna w kwestii bilansu dwutlenku węgla w ciągu najbliższych trzech dekad.
Podczas wizyty w fabryce VW, mieliśmy też okazję poznać procesy wdrożeniowe nowych rozwiązań. To jedno z ciekawszych stanowisk, bowiem okazało się, że polscy programiści odpowiadają za technologie wykorzystywane chociażby do diagnozowania usterek. Opracowany przez nich moduł bazuje na sztucznej inteligencji i okularach VR. Algorytm wizualizuje dany element i pozwala go wnikliwie obejrzeć. Schemat ścieżki diagnostycznej przedstawiony jest też na ekranie.
Skoro mogliśmy zobaczyć mechanizmy zawiadujące życiem w fabryce, nie możemy nie wspomnieć o głównym produkcie opuszczającym taśmy montażowe. Dostawczy e-Crafter nie jest nowością na polskim rynku, ale na pewno ciekawostką. Użytkowe auto wykorzystuje elektryczny zespół napędowy przeniesiony z Golfa. To oznacza, że mamy do dyspozycji litowo-jonowy akumulator o pojemności 35,8 kWh. Wartość niezbyt imponująca, ale producent zakłada, że pojazd ma służyć w mieście, gdzie dzienny kilometraż nie przekracza zazwyczaj 100 kilometrów. Zasięg niemieckiego „elektryka” wynosi 173 km według normy NEDC. W warunkach rzeczywistych, Crafter przejedzie około 120-130 km. Można go natomiast ładować złączem CCS z prędkością rzędu 40 kW na godzinę. Tym samym, uzupełnienie energii do 80 procent zajmie 40-45 minut.
Dostawczak ma 136 KM i 290 Nm, co pozwala całkiem żwawo poruszać się w mieście. Możemy też legalnie korzystać z buspasów, oszczędzając mnóstwo czasu w godzinach szczytu. Crafter w wersji elektrycznej występuje w wersji 2H2L. Oferuje trzy komfortowe miejsca w kabinie i 10,7 metra sześciennego w przedziale ładunkowym. Jeśli użytkujemy auto z prawem jazdy kategorii B, maksymalna ładowność wynosi niespełna tonę. Znacznie więcej przewieziemy dysponując uprawnieniami na ciężarówki – 1720 kg. W tym przypadku DMC w dowodzie rejestracyjnym przekroczy 4200 kilogramów.
Elektromobilność wciąż raczkuje. Infrastruktura rośnie powoli, choć mamy w Polsce ponad 1140 ładowarek. Spora część jest wciąż bezpłatna, więc użytkowanie elektrycznego samochodu może być bardzo tanie lub wręcz darmowe. Niższe są też koszty serwisowe z uwagi na brak skomplikowanego osprzętu, typowego dla jednostek spalinowych. Dokładamy też cegiełkę do niższej emisji szkodliwych gazów do atmosfery. Trzeba jednak mieć na względzie dość wysokie ceny „elektryków” (e-Crafter od 275 tysięcy zł netto), czas niezbędny do ładowania akumulatorów i ograniczony zasięg. Mimo wielu barier, warto się zastanowić nad ekologiczną alternatywą.