O oponach można żartobliwie powiedzieć, że każda jest czarna i okrągła. I choć ich kształt wydaje się być oczywistą oczywistością, idealność rozkładu mas już pewnikiem nie jest. Wspominaliśmy o tym problemie kiedyś w materiale opublikowanym w serwisie Gazeta.pl. Może się zatem zdarzyć, że w jednym punkcie opona ma np. nieznacznie grubszą ściankę lub bieżnik. A nawet delikatne odchylenia mogą mieć potężne znaczenie dla wyważania kół i ilości dołożonych w czasie procedury ciężarków.
W tym punkcie zaczyna się właśnie historia kolorowych punktów, które są nanoszone na ścianę boczną ogumienia przez producenta. Mogą one informować o ewentualnych odchyleniach w kwestii rozkładu mas. I będą stanowić ważną informację dla wulkanizatora, który zajmie się montowaniem opony w samochodzie. To szczególnie ważne teraz, gdy kierowcy powoli muszą myśleć o przekładce opon na zimowe.
Dla przykładu cięższy punkt wyznaczony za pomocą kropki wulkanizator może umiejscowić tak, aby znalazł się po przeciwległej stronie np. wentyla, ewentualnie... obok kolorowej kropki, która pojawia się na feldze. Tak, na felgach też bywają stosowane. I wtedy punkty pasują do tych na oponie zupełnie tak, jak wypustki na klockach lego.
Bywa też, że kropki kodują informacje, które są kluczowe dla pracowników linii produkcyjnej. Dla kierowcy czy wulkanizatora nie mają zatem żadnego znaczenia.
Producenci do oznacza sposobu rozkładu mas na powierzchni opony używają różnych kropek. Czasami są czerwone, a czasami żółte, białe czy zielone. Bywa też, że na oponach pojawiają się inne znaki graficzne. Czemu każdy producent ma własny system i nie ma jednego sposobu znakowania? Powód jest prosty. W tej kwestii nie obowiązuje bowiem żadna standaryzacja. Nie ma przepisów, które mogłyby ją narzucić czy regulować sprawę oznaczeń. A to prowadzi do jednego wniosku. Stosowanie kropek na oponach jest wyłącznie objawem dobrej woli producenta ogumienia.