• Link został skopiowany

"I love tesler". Tak się zaczęła reklama Tesli przed Białym Domem. Potem było jeszcze gorzej

To, co zrobił Trump w ogródku przed Białym Domem, było kulminacją żenady. Prezydent USA udawał, że kupuje Teslę, chociaż tak naprawdę je sprzedawał. Przy okazji popełnił tak dużo błędów, że powinien spalić się ze wstydu. Problem w tym, że on go nie ma.
USA-TRUMP/
Fot. REUTERS/Kevin Lamarque

Czy potraficie wyobrazić sobie sytuację, w której prezydent najpotężniejszego mocarstwa na świecie w ramach obowiązków służbowych kręci reklamówkę samochodów przed  swoją siedzibą - budynkiem, który jest ikoną dla obywateli tego kraju? Pewnie nie, ale taka rzecz się wydarzyła kilka dni temu. Można to skwitować wzruszeniem ramion i stwierdzić, że ludzie robią gorsze rzeczy za 290 mln dolarów. Ja przy okazji zauważyłem, że prezydent Trump nie umie nawet sprzedawać samochodów, bo przy okazji zrobił mnóstwo błędów. Wszystkie bardzo celnie wytknął mu komentator polityczny David Pakman na swoim kanale YouTube.

Zobacz wideo Donald Trump wspiera Elona Muska. Postanowił kupić Teslę

Donald Trump kocha Teslę, chociaż nie wie, jak się nazywa firma, którą promuje

Nie chodzi tylko o to, że Donald Trump swoim dziwacznym wystąpieniem zszargał amerykańską świętość. Biały Dom jest symbolem demokracji, amerykańskiej praworządności i konstytucji Stanów Zjednoczonych. Cała scena odegrana przez dwóch dżentelmenów w ogrodach South Lawn była kuriozalna. Administracja Białego Domu sprowadziła w to miejsce pięć różnych modeli Tesli, a prezydent zaczął się zachowywać jak sprzedawca używanych samochodów. Dlaczego używanych? Bo każdy w Ameryce wie, że ludziom, którzy się tym zajmują, nie można ufać.

Dramat zaczął się od zdania, w którym Trump wykrzyknął radośnie "I love tesler!", gdy oświadczał, że kupuje to auto, bo jest takie dobre i ponieważ Musk to wielki patriota. Potem przekręcał nazwę samochodowej marki w swoim wystąpieniu jeszcze wielokrotnie, czym dobitnie udowodnił, że nie ma pojęcia, o czym mówi. Dostarczył znacznie więcej argumentów na poparcie tej tezy. Zachwycał się obłym samochodem fundatora swojej kampanii, jak dziadek, który dostał od wnuka stary model iPhone'a, ale zupełnie nie wie, co z nim zrobić. Szczęśliwie wsiadł do środka wiśniowej Tesli Model S po stronie kierowcy, ale towarzyszący mu Elon Musk musiał tłumaczyć, do czego służą oba pedały i że tego samochodu się nie uruchamia, bo jest zawsze włączony. Dobrze, że nie próbował nim jeździć, bo to mogłoby się skończyć tragicznie. Przez cały czas pod nogami plątało im się jedno z dzieci, które Musk wszędzie zabiera ze sobą w niewiadomym celu. Pewnie piarowcy powiedzieli mu, że w ten sposób ociepli swój wizerunek. Jeśli tak, powinien ich natychmiast zwolnić.

 

Prezydent USA przez lata opowiadał o swojej nienawiści do elektryków. Teraz jest zachwycony

Warto znać produkt, który się próbuje sprzedać. Niestety prezydent nie wiedział o nim nic. Cenę znał tylko dlatego, bo trzymał w ręku cennik całej gamy samochodów Tesli. Nadrabiał entuzjazmem i w ogóle nie przejął się też tym, że jest najgorszą osobą do pełnienia takiej funkcji. Prawdopodobnie przemawiał do swoich zwolenników, ale zignorował fakt, że przez długi czas bezustannie wieszał psy na elektrycznych samochodach. Przez lata otwarcie mówił, że ich nienawidzi, bo się do niczego nie nadają. Teraz mamy uwierzyć w to, że diametralnie zmienił zdanie, a ludzie, w których pracowicie zaszczepiał nienawiść do elektryków, nagle się rzucą do salonów kupować Tesle?

Potem było jeszcze gorzej. Donald Trump jak zwykle używał retoryki godnej 10-latka i mówił o rzeczach, o których nie ma zielonego pojęcia. Przekazał gawiedzi, że za Teslę, którą "kupuje", chce zapłacić czekiem, bo nie szanuje elektronicznych metod płatności. Zapomniał, że w tym samym czasie promuje i wspiera swoim nazwiskiem bitcoina oraz różne krypto- i memewaluty. Poza tym najbogatszy człowiek świata, który stał obok niego, zarobił pierwsze duże pieniądze właśnie na firmie, która zrewolucjonizowała rynek elektronicznych płatności. Chodzi o PayPala, którego Musk wraz ze wspólnikami sprzedał eBayowi za 1,5 miliarda dolarów w 2002 roku. Elon udawał, że nie słyszy tego fragmentu przemowy i zamiast się obrazić na towarzysza, dalej uśmiechał się i podpowiadał Trumpowi, co powinien mówić o jego samochodach. Potem w trakcie tej nietypowej konferencji był czas zarezerwowany dla dziennikarzy. Wówczas nawet korespondent zaprzyjaźnionej stacji Fox News nie wytrzymał i zadał niewygodne pytanie.  Peter Doocy był ciekaw, czy wypada kupować nowe auto, jeśli w tym samym czasie ludzie są pozbawiani emerytur przez administrację Trumpa. Odpowiedź była taka, jak zwykle: wymijająca, a wręcz kłamliwa, ale nikomu przed Białym Domem nie drgnęła powieka.

Elon Musk zarządza państwem jak prywatną firmą. Zapomniał o obywatelach

Przede wszystkim jednak ten bazar w świątyni demokracji był aktem rozpaczy. Akcje i sprzedaż Tesli lecą w dół, a Trump wie, że musi coś z tym zrobić, bo ma zobowiązania wobec właściciela tej firmy. Dlatego sprzeniewierzył się ideałom, o których do tej pory opowiadał. Tak jak wszystko w swoim życiu, również tę sprawę potraktował czysto transakcyjnie. Zachował się nie jak głowa państwa, tylko jak podwładny realizujący polecenie swojego szefa, który boi się, że zostanie zwolniony razem z dziesiątkami tysięcy innych amerykańskich urzędników. Przecież prezydent USA zarabia rocznie 400 tys. dolarów. Pomyślcie tylko jaką oszczędnością mógłby pochwalić się wtedy szef DOGE! Elon Musk stał obok, pilnował Trumpa i kiwał z zadowoleniem głową. Szef Tesli traktuje cały kraj, jak przedsiębiorstwo, ale zapomniał, że obywatele są w nim pracodawcami, a nie klientami.

Więcej o: