Więcej ciekawych tekstów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Świadkami tej niecodziennej sytuacji byli mieszkańcy posesji znajdującej się w północno-zachodniej części miasta, 4 mile od lotniska. W chwili incydentu w środku znajdowały się cztery osoby.
Podczas gdy nadmuchiwana zjeżdżalnia zmierzała w ich stronę, Laura Devitt wpatrywała się w ekran komputera w swoim biurze na piętrze. Za ścianą znajdowała się jej córka wraz z rodzicami Laury. Około 12:15 czasu lokalnego usłyszeli wielki huk. Wielkie było ich zdziwienie, gdy ujrzeli niezidentyfikowany, materiałowy obiekt. Chwilę po zdarzeniu do domu zajechał jej mąż i niezwłocznie powiadomił służby.
Nigdy wcześniej nie słyszałam tak głośnego dźwięku"
powiedziała Laura Devitt.
„Moją pierwszą myślą było to, że mógł to być straszny wypadek samochodowy, ale szczerze mówiąc, tak to nie brzmiało".
Jednocześnie obsługa techniczna O'Hare spostrzegła, że Boeing przybyły ze Szwajcarii nie w stanie kompletnym. Natychmiast połączyli fakty dzięki sprawnej komunikacji ze służbami.
Pod dom Devittów błyskawicznie podjechały cztery radiowozy, a za nimi przedstawiciele Federalnej Administracji Lotniska, Chicagowskiego Departamentu Lotnictwa, śledczy z Krajowej Rady Bezpieczeństwa Transportu oraz przedstawiciele United Airlines. Nad ich głowami krążyły helikoptery największych mediów, a tłum gapiów krążył wokół posesji.
Nadmuchiwane zjeżdżalnie pełnią rolę ratunkową podczas nieprzewidzianych okoliczności lądowania. Służą do szybkiej ewakuacji pasażerów wraz z personelem, Pracownik uruchamia system za pociągnięciem jednej wajchy i w ciągu kilku sekund konstrukcja gotowa jest do użytku.
To nie pierwsza taka sytuacja w ostatnich latach. W 2019 r. samolot należący do linii Delta również "zgubił" zjeżdżalnię, która spadła na podwórko. Jeszcze bliżej, bo 2 lata temu również w pobliżu lotniska O'Hare urwała się opona i spadła w dzielnicy Jefferson Park. W tych wszystkich przypadkach na szczęście nikt nie ucierpiał.
Źródło: nypost.com