Pandemia, wojna na Ukrainie, embarga i kolejne kłopoty z zerwanymi łańcuchami dostawa pogłębiły kryzys w branży motoryzacyjnej. Szczególnie źle zaczyna wyglądać sytuacja firm transportowych, czyli sektora, w którym Polska bryluje.
Przewoźnicy, nie dość, że od kilku lat borykają się z niedoborem kierowców, teraz muszą zmierzyć się z brakiem dostępności aut ciężarowych. Według informacji podanych przez holenderski dziennik „Nieuwsblad Transport" w całej Europie wyprzedano już produkcję ciężarówek na rok 2022!
Co więcej, u wielu dilerów, nawet dostawy z transzy przeznaczonej na 2023 rok są już zarezerwowane, a niektórzy importerzy wstrzymali przyjmowanie zamówień, żeby nadrobić zaległości w dostawach sprzedanych już pojazdów. Przykładem jest Scania, która w marcu zamknęła księgi zamówień na sześć miesięcy. W tym przypadku opóźnienia prawdopodobnie wynikały z dwukrotnego zamykania w 2021 roku fabryk w Zwolle i Meppel z powodu braku chipów.
Więcej informacji na temat rynku motoryzacyjnego znajdziesz na głównej stronie Gazeta.pl
Z kolei w marcu MAN zamknął na sześć tygodni swoje fabryki w Monachium i Krakowie. Powód? W związku z wojną na Ukrainie zabrakło wiązek przewodów. Eksperci z firmy Berylls szacują, że niemiecki producent stracił w ten sposób ok. 20 proc. swojej rocznej produkcji, czyli od 80 do 85 tys. ciężarówek.
Mimo stosunkowo złych wieści, producenci, a raczej ich dochody mają się wyjątkowo dobrze. Mimo że gospodarki państw europejskich zaczynają się schładzać, popyt na ciężkie auta ciężarowego mocno wzrósł. Według analiz firmy Berylls, to wysoka inflacja jest jednym z głównych powodów wzrostu zamówień. To oznacza, że mimo kryzysu i okresowego zamykania fabryk, wszyscy odnotowali wzrost obrotów.
Traton, czyli firma-matka producentów MAN i Scania, w pierwszym kwartale 2022 roku odnotowała wzrost obrotów o 30 proc. Jeszcze wyższy, bo 31-procentowy wzrost zanotowało Volvo. Z kolei w Paccar, grupie macierzystej DAF, odnotowano wzrost obrotów o 13 proc., a w Daimlerze o 17 proc.
Nikt już nawet się nie oszukuje, że sytuacja szybko się poprawi. Trudno się więc dziwić, że producenci zaczęli ostrożniej przyjmować zamówienia, co potwierdzają liczby. Daimler w pierwszym kwartale przyjął o ponad 8 proc. mniej zamówień niż rok wcześniej, z kolei w Volvo był to wynik gorszy o 43,3 proc. (tylko 45 600 pojazdów).
Co zatem mają robić przewoźnicy potrzebujący aut na tu i teraz? Pozostają im samochody hybrydowe i elektryczne, które producenci w ofercie muszą mieć z powodu nowych wytycznych w walce z emisją CO2. Nie ma wielu chętnych na te auta, więc i z dostępnością nie ma tu problemów. W tym przypadku okres oczekiwania wynosi zaledwie kilka miesięcy. Problem jednak w tym, że najbardziej poszukiwane w tej chwili są pojazdy ciężkie dalekodystansowe, a takie nadal napędzane są głównie przez silniki Diesla.