Od września samorządy mogą podnosić stawki za parkowanie w płatnych strefach. I nieśmiało zaczynają z tej możliwości korzystać. To efekt ubiegłorocznej nowelizacji ustawy o partnerstwie publiczno-prywatnym. Póki co podwyżki są symboliczne, bo samorządowcy obawiają się reakcji kierowców, wyjątkowo wrażliwych na jakiekolwiek formy ograniczenia ruchu samochodów. Ale już wiadomo, że większych podwyżek można spodziewać się pod koniec tego i w przyszłym roku - informuje wtorkowa "Rzeczpospolita".
Do tej pory maksymalna stawka za pierwszą godzinę parkowania wynosiła 3 zł. Od lat była na tym samym poziomie. Samorządowcy musieli ograniczać się do zwiększania zasięgu płatnych stref, a to działanie nie zniechęcało kierowców do poruszania się samochodami.
W rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim Jan Mencwel ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze mówił:
W Berlinie jest 290 aut na tysiąc mieszkańców i trend odwrotny - tam liczba aut spada. Kopenhaga - 241, Amsterdam - 247. A w Warszawie - 750. (...) Z badań wiadomo, że 250 aut na 1000 mieszkańców to granica, powyżej której miasto przestaje dobrze funkcjonować i być wygodne dla pieszych. Używanie samochodu tam, gdzie nie jest to konieczne, powinno być drogie i uciążliwe.
Miejscy aktywiści mówią, że ruch samochodów trzeba natychmiast ograniczyć, a można tego dokonać wyłącznie poprzez radykalne działania. I nie chodzi tylko o jakość powietrza, która w polskich miastach jest fatalna, ale również o miejską przestrzeń, która przez samochody jest chaotyczna i nieprzyjazna dla pieszych i rowerzystów. - Budowanie kolejnych parkingów i poszerzanie ulic to tylko zachęta do podróżowania samochodem - mówi Mencwel.
SPRAWDZAMY. Godziny szczytu, Białołęka - "Mordor". Lepiej rowerem, autem czy komunikacją? Zmierzyliśmy czas
Polskie miasta od lat inwestują ogromne środki w rozbudowę transportu publicznego. Jest coraz więcej autobusów i tramwajów, tabor jest nowocześniejszy, a w Warszawie powstała nowa linia metra. Ale to wciąż nie rozwiązuje pewnego problemu.
Każdego dnia do stolicy wjeżdża pół miliona samochodów spoza miasta. Do Katowic - 120 tys. Dlaczego? Bo miasta zaczęły się rozrastać w niewyobrażalnym tempie, a deweloperzy zabudowywać puste przestrzenie na ich granicach. Na to samorządowcy nie byli przygotowani - deweloper nie zorganizuje przecież nowej linii autobusowej czy nie doprowadzi na osiedle torów tramwajowych albo kolejki miejskiej. Słabo zorganizowany transport publiczny na obrzeżach miast wręcz wymusza jazdę samochodem. I nie zmienią tego parkingi P+R, bo skoro ktoś już wystał się w korkach na granicy miasta, to postoi też w tych miejskich.
Bez licznych buspasów, bez punktualnych i często kursujących autobusów i tramwajów, bez rozbudowanego transportu podmiejskiego i sensownych możliwości przesiadek o zmniejszeniu liczby samochodów w polskich miastach nie może być mowy. Znacząco wyższe opłaty za parkowanie niektórych kierowców mogą skłonić do wyboru komunikacji publicznej, ale co mają powiedzieć ci, którzy nie posiadają alternatywy? Trudno sobie wyobrazić, by ktoś, kto ma do wyboru podróż do centrum miasta metrem lub samochodem, wybrał to drugie. Ale na razie w Polsce linii metra mamy dwie, tramwaje nie jeżdżą na obrzeża miast, a szybka kolej miejska jest szybka tylko wtedy, gdy akurat się nie zepsuje.
Wyższe opłaty za parkowanie w wyznaczonych strefach? Jak najbardziej tak. Mieszkańcy centrów i dzielnic położonych nieopodal już i tak masowo korzystają z dobrze zorganizowanej komunikacji miejskiej (np. Warszawa ma najwyższy odsetek podróży komunikacją miejską w Europie). Ale wraz z wprowadzeniem podwyżek za parkowanie samorządy powinny zainwestować w poprawę jakości transportu publicznego na obrzeżach największych miast.