Jesteśmy motofobami. Motocyklistka zginęła przez bezmyślnego kierowcę. Zgadnijcie, kogo winią?

W internecie można obejrzeć kolejne smutne wideo. Kierowca samochodu osobowego wymusza pierwszeństwo na motocyklistce, która ginie w wypadku. Polacy jednak wiedzą lepiej, czyja to wina. A ja wiem, dlaczego - ponieważ jesteśmy motofobami.

Dyskusja wygląda zawsze tak samo. Komentujący szukają winy w ofierze: jechała za szybko, nie uważała, nie miała odpowiednich umiejętności, mrugała światłami, pojawiła się znikąd itp. Takie oskarżenia nie mają żadnych sensownych podstaw, ale oskarżycielom to zupełnie nie przeszkadza.

Zasada ograniczonego zaufania w ruchu drogowym jest ważna, ale nawet jeśli ktoś jej nie zastosuje, nie staje się winnym wypadku. Jest nim ten, kto złamał przepis i do niego doprowadził, tymczasem internauci uważają odwrotnie.

Więcej tekstów na temat bezpieczeństwa ruchu drogowego znajdziesz na stronie Gazeta.pl

Nie wierzycie? Przeczytajcie komentarze na YouTube i w prasie. Wkrótce podobne pojawią się i tutaj. Co będzie później? Zwykle Polacy przechodzą do ogólnych stwierdzeń, że "wszyscy motocykliści szaleją na drogach i to ich wina, że są wypadki". Potem już mogą spać i jeździć spokojnie, tak samo jak robią to od lat. A prawda jest taka, że w ogóle nie potrafią tego robić.

W przypadku pokazanym na filmie nie ma żadnych wątpliwości co do winy osoby kierującej samochodem osobowym, która po prostu wymusiła pierwszeństwo, wyjeżdżając z drogi podporządkowanej. O ewentualnej współwinie uczestnika jadącego drogą z pierwszeństwem przejazdu można mówić jedynie w przypadku bezprecedensowego zachowania, na przykład drastycznego przekroczeniu dozwolonej prędkości.

Na pierwszy rzut oka widać, że tak nie było w tym przypadku. Nie ma też znaczenia, co robiła wcześniej. Nawet jeśli wyprzedzała ciężarówkę, od początku wideo jest przed nią. To zupełnie nie przeszkadza komentującym, żeby domyślić się, co było wcześniej. To bez znaczenia, bo nie miało wpływu na tragedię, która się wydarzyła.

Skąd bierze się przemożna chęć udowodnienia winy motocyklistki wbrew logice i za wszelką cenę? PRL wychował całe pokolenia konformistycznych cwaniaków: ludzi, którzy nie chcą się zmieniać, uczyć ani brać za cokolwiek odpowiedzialności. Wielki pisarz Ryszard Kapuściński twierdził, że postawy rasistowskie i ksenofobiczne mają swoje źródło w poczuciu niższości i strachu przed nieznanym.

 

"Za komuny wszyscy tak jeździli". Najwyższy czas się zmienić

W Polsce łatwo znaleźć przykłady drugiej przyczyny. Od setek lat żyjemy w monokulturze. Obawiamy się bardziej się osób o innym kolorze skóry, niż "swoich", bo tych pierwszych nie znamy. Tak samo jest w świecie kierowców. Do niedawna ruch na drogach był zdominowany przez samochody osobowe.

Dopiero ostatnio pojawia się coraz więcej motocyklistów, a dodatkowo rowerzyści i piesi zyskują kolejne prawa. To oznacza, że kierowcy samochodów powinni zacząć ich przestrzegać, ale my lubimy utrzymywać status quo, bo wtedy czujemy się bezpiecznie. Polacy nie lubią zmian, a na drogach te przyspieszyły wraz z końcem komuny w 1989 r.

Zaczęło pojawiać się coraz więcej samochodów, potem budowano coraz lepsze drogi i okazało się, że w takich warunkach trzeba nabyć nowe umiejętności: umieć przewidywać sytuację na drogach, parkować w ciasnych miejscach i zacząć uważać na słabszych uczestników ruchu. Do tej pory wielu uczestników ruchu na polskich drogach tego nie potrafi.

Z ostatnim przepisem, ochroną narażonych uczestników ruchu, słowiańskie kraje mają dodatkowy problem. Żyjemy w tzw. kulturze męskiej, a nie, tak jak np. kraje skandynawskie, w kulturach żeńskich, gdzie trzeba chronić słabszych i bardziej narażonych członków społeczności. U nas wygrywa silniejszy, a słabszy jest skazany na ich łaskę. Jeśli popełni najmniejszy błąd, to ma pecha, bo nikt nie okaże litości. Tak samo jest na polskich drogach.

Polscy kierowcy nie chcą się przejmować tym, że przez swoją ryzykowną, bezmyślną i nieumiejętną jazdę mogą zabić pieszego, rowerzystę, czy motocyklistę. Wolą zwalić winę na ofiary i dalej czuć się pewnie, inaczej musieliby się zmienić, zmusić do jakichś działań. Trzeba by wziąć udział w kursie doszkalającym i odłożyć smartfon do schowka. Po co to komu?

Dlatego po każdym wypadku z udziałem szczególnie narażonych uczestników ruchu automatycznie szukamy ich winy. W innym przypadku musielibyśmy się wziąć za siebie i zacząć brać odpowiedzialność za własne czyny. Dla większości Polaków z kręgosłupami moralnymi skrzywionymi przez życie w PRL to zbyt wielki wysiłek. Podobno nadzieja umiera ostatnia. Widzę ją w młodszych pokoleniach kierowców.

Więcej o: