Ministerstwo Energii przekazało do konsultacji projekt rozporządzenia w sprawie dopłat do samochodów elektrycznych. Warto zaznaczyć, że nie jest to jeszcze ostateczna wersja projektu, a konsultacje potrwają do 22 lipca. Plany rządu zdążyły już jednak wzbudzić ogromne kontrowersje.
Wszystkie szczegóły projekty omówiliśmy w tym miejscu:
Dopłata do samochodu elektrycznego ma wynosić do 30 proc. ceny zakupu, ale nie więcej niż 37,5 tys. złotych. Co ważne, ubiegać się o dopłatę będziemy mogli tylko w przypadku, jeżeli wybrany przez nas samochód elektryczny kosztuje nie więcej niż 125 tys. złotych.
I to właśnie limit ceny sprawia, że dopłaty do samochodów elektrycznych w takiej formie są pozbawione sensu. Dlaczego? Większość elektryków po prostu się do rządowego programu nie załapie. Zwraca na to uwagę Maciej Mazur, dyrektor zarządzający Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych (PSPA):
Należy podkreślić, że mówimy o kwocie 125 tysięcy brutto. Zdecydowana większość modeli całkowicie elektrycznych oferowana na polskim i europejskim rynku jest po prostu droższa. Żaden model z listy TOP10, czyli najlepiej sprzedających się modeli EV w Polsce, nie mieści się w limicie resortu energii. W konsekwencji, wsparcie będzie przyznawane wyłącznie kilku najmniejszym i najtańszym modelom. Wykluczone z niego zostaną najpopularniejsze samochody zeroemisyjne, kupowane ze wsparciem w innych krajach europejskich.
Poniżej limitu 125 000 zł znajdziemy pojazdy pokroju Renault Twizy, ale, nie oszukujmy się, nie można takich autek-ciekawostek traktować jako alternatywy dla klasycznych samochodów. Z pełnoprawnych aut na rządowe dopłaty aktualnie liczyć mogłyby tak naprawdę tylko trzy modele. Cztery, jeżeli rozdzielimy Smarty.
Z czasem na listę będzie można dopisać jeszcze bliźniaki małego Volkswagena, Skodę Citigo oraz Seata Mii. I to tak naprawdę tyle. Co więcej, w przypadku takiej e-Corsy kierowca nie będzie mógł zaznaczyć w konfiguratorze ani jednej opcji, bo przekroczy limit. A e-Corsa w bazowej wersji nie ma np. elektrycznie sterowanych szyb z tyłu czy czujników parkowania. Jeżeli Volkswagen wprowadzi do sprzedaży ID.3 i uda mu się ustalić wyjściową cenę poniżej limitu, to również możemy się spodziewać samochodu bez wielu przydatnych opcji.
Najważniejsze i najpopularniejsze samochody elektryczne są wyraźnie droższe niż założony przez Ministerstwo Energii limit. Nissan Leaf kosztuje 157 700 zł, Renault ZOE 133 900 zł, VW e-Golf 169 490 zł, a Hyundai Kona Electric - 165 900 zł. Na zachodzie to właśnie te modele napędzają elektromobilność. Polskie prawo by je wykluczało z programu dopłat.
Na tym etapie rozwoju rynku niezbędne jest podwyższenia kwot ujętych w projekcie rozporządzenia. W przeciwnym razie sprzedaż samochodów zeroemisyjnych będzie się utrzymywać na podobnie niskim poziomie, jak do tej pory. Administracja ma wiele narzędzi i możliwości w tym zakresie. Może na przykład założyć regresywność i obniżać próg wraz z rozwojem rynku i spadkiem cen EV
- dodaje Maciej Mazur z PSPA.
Słynny milion samochodów elektrycznych już od dłuższego czasu branża traktuje w formie żartu. Niedawno w raporcie "Polish EV Outlook" mogliśmy przeczytać, że przy założeniu optymalnego wykorzystania środków z Funduszu Niskoemisyjnego Transportu, prognozuje się wzrost liczby elektryków w 2025 r. do 300 tysięcy pojazdów z sześciu tysięcy obecnie. To i tak bardzo optymistyczne założenia, wielu ekspertów mówi o znacznie niższej liczbie.
Przy tak przygotowanych regulacjach, spadamy do scenariusza 60 tysięcy pojazdów elektrycznych w Polsce w 2025 roku. Tak elektromobilności, nawet przy najlepszych chęciach, nie zbudujemy
- kończy dość gorzko Maciej Mazur z PSPA. Mamy nadzieję, że trwające do 22 lipca konsultacje zakończą się podwyższeniem maksymalnej ceny samochodu elektrycznego, przy zakupie którego będziemy mogli liczyć na dopłatę. Inaczej rzeczywiście będziemy mieli do czynienia z "pozornym wsparciem elektromobilności".