To prawdziwy dom na kołach. Na co dzień może pełnić funkcję klasycznego, rodzinnego vana, zaś w wakacje bez trudu przemienicie go w przytulny apartament zdolny dojechać tam, gdzie próżno szukać jakiejkolwiek kwatery. Pod maską klasycznie, jak na Volkswagena przystało. Jest 2.0 TDI, jak i 2.0 TSI. Polecamy diesla z uwagi na oszczędne obchodzenie się z paliwem i w zupełności wystarczające 150 koni mechanicznych. Moc trafia na przednie koła za pośrednictwem DSG lub 6-stopniowej skrzyni manualnej. Nie to jednak stanowi o sile tego nietypowego Multivana. California oferuje aż 4 wygodne miejsca do spania. Dwa uzyskamy po rozłożeniu kanapy, zaś kolejne w namiocie wysuwanym z dachu. Może być sterowany elektrycznie, bądź manualnie. Nocowanie przy ujemnej temperaturze? Nic trudnego. Większość egzemplarzy została wyposażona w Webasto. Do tego producent przewidział praktyczny zestaw wypoczynkowy w postaci fotelików, stolika i zadaszenia ukrytego w rolecie przytwierdzonej do dachu. Nowy Volkswagen to wydatek w wysokości przynajmniej 200 tysięcy złotych. Podaż na rynku wtórnym nie pozwala przebierać w ofertach, ale 10-letni egzemplarz z przebiegiem około 200 tysięcy kilometrów można kupić za 80-100 tysięcy złotych.
To bez dwóch zdań jeden z najbrzydszych samochodów w historii motoryzacji. W zamyśle projektantów, miał łączyć wygląd jachtu motorowego z luksusową salonką na kołach. Rzeczywistość to brutalnie zweryfikowała. Auto nie odniosło sukcesu, ale przynajmniej ma swój styl. Nikt obok Rodiusa obojętnie nie przejdzie. Do tego szybka utrata wartości sprawia, że 7-osobowego vana z napędem na cztery koła kupimy w okazyjnej cenie. 15 tysięcy złotych wystarczy na ładnie utrzymany egzemplarz z 2005-2007 roku! Auto zadebiutowało w 2004, w 2008 przeszło lifting, a w 2013 doczekało się nieco mniej kontrowersyjnego następcy. Pod maską sprawdzony silnik Mercedesa, jak i wiele podzespołów układu jezdnego. 2.7 XDI generuje 165 KM i 342 Nm. Moment obrotowy trafia na wszystkie koła za pośrednictwem 5-stopniowej, manualnej przekładni (w opcji powolny, 5-biegowy automat). Do setki rozpędza się w 13,5 sekundy i maksymalnie osiąga 169 km/h. W zakrętach lubi się mocno przechylić, a diesel nie grzeszy kulturą pracy. Ssangyong przekonuje natomiast wnętrzem. 7 osób będzie w nim podróżować w iście królewskich warunkach. Cztery niezależne fotele i trzyosobową kanapę obszyto skórą. Potężna deska rozdzielcza w wielu egzemplarzach ma wkomponowany wyświetlacz obsługujący w czasie jazdy format DVD lub avi. To niespotykane i wręcz niebezpieczne, ale jeśli lubicie jazdę na krawędzi, wraz z kierowcą możecie na autostradzie obejrzeć ulubione wideo.
Niemieccy konstruktorzy wpadli na pomysł stworzenia vana jedynego w swoim rodzaju. Pomysł świetny, ale przyjęcie rynku ograniczyło karierę tego modelu tylko do jednej generacji i mocnego liftingu. Auto w Europie nie zrobiło kariery, choć w Stanach Zjednoczonych cieszyło się niezłym zainteresowaniem. Mimo tego, producent utrzymał Klasę R tylko 5 lat w ofercie - od 2005 do 2010. Luksusowy van występował w dwóch wersjach i garściami czerpał rozwiązania z flagowej Klasy S. Odmiana bazowa miała blisko 5 metrów długości, zaś przedłużana aż 516 centymetrów. Masa własna przekraczała dwie tony. Aby temu sprostać i uczynić ten model najszybszym vanem w historii, do napędu przewidziano aż 6 silników. Podstawowy motor benzynowy o pojemności trzech litrów generował 231 KM. Dla bardziej wymagających przygotowano 3.5-litrową jednostkę o mocy 272 koni. Na szczycie gamy znajdowała się 8-cylindrowa odmiana R 500 4Matic (388 KM) i 63 AMG. 510 koni mechanicznych i 630 Nm sprzężono z 7-biegową skrzynią automatyczną i napędem na cztery koła. Taka konfiguracja pozwoliła uzyskać przyspieszenie do setki na poziomie 5 sekund. Prędkość maksymalną ograniczono elektronicznie do 250 km/h. Oszczędni znajdą w ofercie trzylitrowego diesla o mocy 190, 211 lub 224 KM. Wśród ogłoszeń dominują auta pochodzące ze Stanów. Mercedes z początku produkcji z hydropneumatycznym zawieszeniem to wydatek około 40 tysięcy złotych.
Bez dwóch zdań, to jeden z najbardziej nietypowych modeli Toyoty. Pierwsza generacja kompaktowego minivana zadebiutowała w 2002 na targach motoryzacyjnych w Tokio. W pierwszych latach produkcji rodzinne auto oferowano wyłącznie na rynku japońskim. Później oferowano je także w Singapurze, Tajlandii, Malezji i Rosji. Do Europy trafiają pojedyncze egzemplarze pochodzące z prywatnego importu. Drugie wcielenie przedstawiono w 2008. Auto wyróżnia się niemal pionową pokrywą silnika i pudełkowatym kształtem nadwozia. Wewnątrz tego 485-centymetrowego samochodu panują luksusowe warunki. Wykończenie przedziału pasażerskiego wykończono w stylu bardziej pasującym do Lexusa, niż Toyoty. Niemniej, pojemne wnętrze (w zależności od wersji) mieści 7 lub 8 osób. Do napędu blisko 2-tonowego samochodu przewidziano dwie, benzynowe jednostki napędowe. Pierwsza z nich, to 2.4-litrowy silnik o mocy 170 koni mechanicznych. Mocniejszy, 6-cylindrowy motor o pojemności 3.5 litra generuje 280 KM. Alphard na niektórych rynkach występuje pod nazwą Vellfire.
Pierwsza generacja zadebiutowała w 1998 i trzeba przyznać, że odniosła spory sukces na azjatyckich rynkach. Przez 10 lat sprzedano ponad milion egzemplarzy. Drugie wcielenie przedstawiono w 2008, a dwa lata później model wprowadzono do polskiej oferty Nissana. Auto spotkało się z mizernym zainteresowaniem, więc dość szybko wycofano je ze sprzedaży. Cube w bazowej wersji kosztował 69 900 złotych. Dziś, 6-letnie, bogato wyposażone sztuki można kupić za 18-22 tysiące. Auto robi duże wrażenie na ulicy swoim wyglądem. Nadwozie mierzy niecałe 4 metry długości, a mechanika bazuje na podzespołach miejskiej Micry. Wśród jednostek napędowych znajdziemy dwa sprawdzone silniki. Benzynowy motor o pojemności 1.6 litra generuje 110 koni mechanicznych, natomiast wysokoprężny 1.5 dCi ma 109 KM. Kwadratowy kształt karoserii pozwolił uzyskać bardzo praktyczne i przestronne wnętrze. Ciekawostkę stanowi pokrywa bagażnika będąca drzwiami i otwierana w bok.
Brzmi, jak nazwa karabinu maszynowego i nijak się ma do standardów motoryzacyjnych, do których przyzwyczaili nas Amerykanie i Europejczycy. DFSK to chiński producent dostarczający rocznie do klientów ponad 2 miliony samochodów. V27 jest bardzo egzotyczny na Starym Kontynencie, ale przez chwilę znajdował się także w polskiej dystrybucji. Wyglądem nawiązuje do Suzuki Carry, ale na tym niestety kończą się podobieństwa. W przyzwoitych warunkach zmieści nawet 7 osób, a stanowisko dowodzenia przypomina kokpit z pierwszej generacji Dacii Logan. Gdy był nowy, kosztował 47 tysięcy złotych. Dziś znalezienie takiego auta na rynku wtórnym graniczy z cudem, ale dla chcącego, nic trudnego. Auto ma europejską homologację, a w naszym kraju występuje również z fabryczną instalacją gazową. Chińskiego minivana napędza 1.3-litrowy silnik benzynowy o mocy 77 koni mechanicznych. Auto rozpędza się do 120 km/h i potrafi przewieźć aż 638 kilogramów ładunku. Napęd trafia na tylną oś za pośrednictwem manualnej, 5-biegowej skrzyni.