Renault Captur po raz pierwszy został przedstawiony światowej opinii publicznej jako pojazd koncepcyjny w marcu 2011 roku na wystawie w Genewie. Nieduży, ale zarazem masywny crossover stojący na potężnych 22-calowych kołach prezentował się futurystycznie, epatując unoszonymi w górę drzwiami nożycowymi, dachem w stylu plastra miodu oraz ażurowymi fotelami. Wyglądał niczym kaprys bogatego młodzieńca, któremu przypadłby do gustu za sprawą 160-konnego silnika 1.6 dCi, oferującego niezłe osiągi: prędkość maksymalną 210 km/h i przyspieszenie do „setki" w 8 sekund. Koncept zebrał dobre recenzje, ale gdyby został zrealizowany w tej postaci, mógłby zainteresować bardzo wąską grupę nadąsanych klientów…
Captur w wersji produkcyjnej zadebiutował w 2013 roku. Projekt został roztropnie ugrzeczniony i przystosowany do szarej rzeczywistości – zamiast szaleć na kalifornijskich plażach, w tak zwanym „realu" miał zastąpić rodzinnego Modusa, który na co dzień rozwoził po mieście swoich właścicieli oraz ich dzieci do ich obowiązków. Renault nie całkiem jednak dało za wygraną, zachowując atrakcyjną sylwetkę auta (zbudowanego jednak na płycie podłogowej „zwykłego" Clio 4. generacji) i sugestię jego off-roadowych możliwości (ograniczoną wprawdzie do pokonywania miejskich krawężników, ale zawsze). Jak się później okazało – był to strzał w dziesiątkę.
Captur wyróżniał się na tle konkurencyjnych małych crossoverów, już w roku 2014 wychodząc na czoło jednego z najgorętszych w ówczesnym czasie segmentów – wyprzedził: Peugeota 2008, Dacię Duster, Opla Mokkę i zdetronizowanego Nissana Juke. Pozycję lidera udało mu się utrzymać w roku 2015, wypuszczając na rynek blisko 200 tysięcy egzemplarzy, co było ogromnym sukcesem, zważywszy, że jego roczna produkcja była początkowo szacowana na 120 tysięcy. W kolejnych latach 2016, 2017 i 2018 Captur nie schodził z najwyższego miejsca na podium, co roku odnotowując sprzedaż ponad 200 tysięcy aut, co oznaczało triumf nad Peugeotem oraz Oplem, którym nie pomógł nawet facelifting. W roku 2019 – debiutu drugiej generacji Captura – Renault rzutem na taśmę znów odniosło zwycięstwo, pokonując nieznacznie Dacię Duster.
Co sprawiło, że francuski crossover przez tyle lat był królem swojego segmentu? Z pewnością wpływ na to miały atrakcyjny wygląd, wysoka bezawaryjność i ciekawa (choć stosunkowo nieduża) paleta silników. Klientom nie przeszkadzało, że „terenowy" samochód nie był dostępny z napędem 4x4 nawet w opcji (dopiero jego przedłużona wersja o imieniu Kaptur oferowana m.in. na rynek rosyjski miał napęd na wszystkie koła), a charakteryzował się jedynie nieco zwiększonym, 17-centymetrowym prześwitem (i tylko wersja XMod posiadała system kontroli trakcji Extended Grip Control zwiększający skuteczność napędu w trudnych warunkach drogowych).
Najmniejsza z jednostek trafiających pod maskę Captura – 90-konny, 3-cylindrowy, 12-zaworowy 0.9 TCe z wtryskiem pośrednim – stanowi jednocześnie najpopularniejszą na rynku wtórnym wersję napędową małego crossovera. Silnik ten był wybierany ze względu na deklarowane przez producenta niskie spalanie (około 5 l/100 km) oraz oczywiście najniższą cenę. Generowana przez niego moc była wystarczająca do całkiem żwawego poruszania się po mieście. Gorzej natomiast było na trasie, przy prędkościach powyżej 100 km/h, gdzie ewidentnie brakowało mu już animuszu. Nieduży, doładowany motor miewał problemy z przegrzewaniem się, za co winę ponosiła nieszczelna obudowa termostatu, skąd wyciekał czasem płyn chłodzący.
Kolejną opcję napędową wśród benzyniaków stanowił również wysilony silnik 1.2 TCe o mocy 120 KM, charakteryzujący się bezpośrednim wtryskiem paliwa i konstrukcją 4-cylindrową. Za jego sprawą samochód przyspieszał jednak o ponad 2 sekundy szybciej od „litrówki", nie konsumując przy tym dużo większych ilości paliwa. Nie dręczyły go także problemy ze zbyt wysoką temperaturą, choć często wymagał dolewek oleju (winę za to ponosił zwykle… komputer silnika). Jego niższa popularność na rynku wtórnym wynika najprawdopodobniej z drogich w eksploatacji dwusprzęgłowych skrzyń biegów, z którymi najczęściej był konfigurowany, oraz kosztownej w zakupie instalacji LPG.
Pięć lat po debiucie auta silnik 1.2 TCe został zastąpiony przez 1.3 TCe skonstruowany we współpracy z Mercedesem, który oferowany był w dwóch wariantach: 130 i 150 KM. Duża moc doskonale współgrała z dostępną w opcji dwusprzęgłową, sześciobiegową skrzynią EDC, która potrafiła wykorzystać potencjał turbodoładowanej jednostki. Za układem napędowym nie podążyły układ kierowniczy i zawieszenie, które były zbyt mało precyzyjne i niewystarczająco sztywne, co niestety skutecznie psuło cały efekt.
Alternatywą dla jednostek benzynowych był wysokoprężny 1.5 dCi o mocy 90 KM, który w 2015 roku zyskał mocniejszy wariant 110 KM. Jednostka ta wyposażona w turbodoładowanie oraz system wtrysku common rail generalnie uznawana jest za udaną i bardzo oszczędną, w której tylko nielicznym przeszkadza zapychający się DPF lub odczuwalna (ich zdaniem) turbodziura.
Renault Captur jako pogromca „miejskiej dżungli", a więc dziur w ulicach i krawężników, największe problemy miewa ze stosunkowo nietrwałym zawieszeniem, które na szczęście jest łatwe w naprawie, niedrogie i ma dużo zamienników (również dzięki kompatybilności z innymi modelami francuskiej marki – te same wahacze z przodu montowane są np. w Megane i Scenic). Jak w niemal każdym „Francuzie" czasem strajkuje elektronika (m.in. obsługa nawigacji i klimatyzacji) i elektryka (znikające światła mijania/drogowe), ale mówimy raczej o drobiazgach, a nie poważnych awariach. W egzemplarzach z początkowych lat produkcji dochodziło do przetarcia przewodów hamulcowych, a w roku 2017 r. pojawiła się wadliwa partia piast kół. Niektóre Captury cierpiały też na szwankujące katalizatory i alternatory; czasem konieczna była poprawa mocowania pasów bezpieczeństwa. Poza stukającym zawieszeniem pozostałe przypadłości występowały jednak sporadycznie, a wiele samochodów nie stwarzało swoim właścicielom większych problemów.
Długoletnia pozycja lidera segmentu w Europie to najlepszy dowód, że Renault Captur pierwszej generacji był pojazdem udanym – tak wielkiej rzeszy klientów po prostu nie da się zwieść na manowce. Dzięki temu rynek wtórny dziś obfituje w oferty jego sprzedaży (liczba ofert zaczyna lawinowo rosnąć od pułapu 30 tysięcy złotych w górę). Pułapkę jak zawsze stanowią samochody „po przejściach", sprowadzone z zagranicy i naprawione tylko dla wyglądu. Wypatrując zadbany, regularnie serwisowany egzemplarz mamy jednak szansę kupić auto w dobrej kondycji o niewygórowanym przebiegu.