Isuzu to zasłużony gracz w Azji. Firma powstała w 1937 r. i prężnie działa w Indonezji oraz w Tajlandii. W Europie stanowi rzadszy widok, ale nie można odmówić Japończykom fantazji. W Polsce mamy styczność tylko z jednym modelem. D-Max występuje w nierównym segmencie, bowiem Volkswagen Amarok i Ford Ranger to inna liga, ale z podstawową Toyotą Hilux i SsangYongiem (KGM) Musso może z powodzeniem konkurować, w niektórych aspektach przewyższając konkurentów. Tym bardziej, jeśli ubierzemy Japończyka w pakiet Arctic Trucks.
Arctic Trucks to jeden z najbardziej efektownych wozów na rynku. O ile klasyczny D-Max wygląda dość grzecznie, o tyle tutaj możemy mówić o prawdziwym potworze zdolnym do niemożliwego. Wychodzącego naprzeciw oczekiwaniom najbardziej zatwardziałych fanów zabawy w błocie po kolana. Efektowne koła w rozmiarze 35 cali przywodzą na myśl przeprawy rzeczne i pustynne aktywności. Nawinięto na nie opony o indeksie 315/70/17. Przyjemny zestaw i o dziwo nieźle radzący sobie z asfaltowymi szlakami, również tymi autostradowymi. Do tego dokładamy orurowanie przednie i boczne, osłony podwozia i nietypową zabudowę paki wykonaną z aluminium (13 070 zł). Skrzynia ma 149,5 cm długości i 153 cm szerokości.
Całość pokryto pomarańczowym lakierem metalizowanym wymagającym dopłaty 3150 zł. Jeśli chcecie przyciągnąć jeszcze więcej atencji, z pewnością warto. Z drugiej strony, taki pakiet kolorystyczny łatwiej zlokalizować w niedostępnej głuszy. Być może, pomoc szybciej się pojawi. Nie zapominamy o gabarytach. Isuzu mierzy 528 cm długości, 187 szerokości i 179 wysokości. Z uwagi na modernizację islandzkiej firmy, wóz jest wyższy od zwykłego D-Maxa o 5 cm. Różnicę odczujemy podczas zajmowania miejsca w kabinie.
By się wdrapać do wnętrza Isuzu, należy wykazać się odrobiną krzepy. To dobra gimnastyka poranna, która wchodzi w nawyk po kilku razach. Lepsza niż codzienna dawka kofeiny. W aucie siedzimy wysoko, co ułatwia przegląd pola. Przyjemne uczucie móc wymieniać uprzejmości z kierowcami ciężarówek. Poza tym, japoński pickup zapewnia całkiem niezłe warunki podróżowania. Kabina z powodzeniem zmieści cztery dorosłe osoby, choć tym wyższym będzie brakować z tyłu miejsca przed kolanami. Z przodu przydałoby się lepsze trzymanie boczne, ale fotele zupełnie przyzwoicie spisują się podczas dłuższej trasy.
Jakość materiałów wykończeniowych to poziom Toyoty Hilux. Materiały w górnej części kokpitu bywają miękkie. Inne są twarde, ale taki urok aut użytkowych. Istotne, że na wybojach nie wychwycimy niepokojącego skrzypienia. Montaż to solidny punkt japońskiego programu. Kolorystykę zdominowały czarne barwy. Tylko gdzieniegdzie przebijają się srebrne dekory. Projektanci upodobali sobie też fakturę fortepianową. Warto mieć pod ręką szmatkę z mikrofibry.
Cieszy za to obecność wielu fizycznych przełączników. Analogowy i praktyczny jest panel dwustrefowej klimatyzacji. Pozostawiono również klasyczne zegary z ciekłokrystalicznym ekranem komputera pokładowego. Jego obsługa nie należy do przesadnie intuicyjnych, choć liczba przekazywanych informacji jest w sam raz. Grafika przywodzi na myśl czasy świetności konsoli Nintendo. Centralny telewizor ma 9 cali i skromne menu. Tutaj w początkowej fazie aklimatyzacji też przyda się intuicja, by natrafić na pożądane funkcje. Plus za guziki do głośności, przełączania stacji radiowych lub utworów i możliwość korzystania z dobrodziejstwa Apple CarPlay i Android Auto.
By załapać się w niższej klasie akcyzowej, Isuzu oferuje w Polsce swój model tylko z dieslem o pojemności 1.9 litra. Uzbrojonym w 163 KM i 360 Nm. Skromne parametry przekładają się na przeciętne osiągi, przynajmniej te papierowe. Sprint do setki zajmuje 12,9 sekundy, a wskazówka prędkościomierza kończy bieg przy 180 km/h. Co ciekawe, na innych kontynentach ten wóz występuje z 3-litrowym dieslem generującym 190 KM. To byłoby coś. Tym bardziej że Amarok i Ranger doskonale współpracują z napędem o podobnych parametrach. Tutaj musimy obejść się smakiem i zadowolić niższą ceną.
Mimo tego Isuzu da się jechać całkiem dynamicznie po asfaltowych szlakach. 6-stopniowy automat nie dodaje animuszu, wręcz spowalnia proces przyspieszania, ale efekt jest względnie zadowalający. W mieście można dynamicznie włączyć się do ruchu i nawet wysunąć przed szereg po zmianie światła na zielone. Tylko po co. Mamy w tym przypadku do czynienia z masą własną przekraczającą dwie tony, terenowymi oponami, zwiększonym prześwitem i poszerzeniami karoserii, co sumarycznie przekłada się na spore opory. Czuć to zwłaszcza podczas podróżowania przy mocniejszym wietrze. To też wiąże się ze znacznym apetytem na olej napędowy. W mieście komputer wskaże od 12 do 16 litrów. Podobnie na autostradzie, ale już w leniwej trasie da się zejść do 7,5 jednostki.
Wbrew pozorom, terenowy bieżnik ogumienia pozwala całkiem komfortowo poruszać się po ekspresówkach. Do 120-130 km/h, poziom hałasu w kabinie jest akceptowalny. Im szybciej, tym sytuacja się pogarsza. Nie warto sprawdzać maksymalnego odchylenia analogowego prędkościomierza, ale nie będziemy za to narzekać na stabilność. D-Max prowadzi się satysfakcjonująco. Owszem, jego układ kierowniczy nie należy do mistrzów precyzji, a buda potrafi się przechylić w zakręcie. Coś za coś. Niemniej, możemy zupełnie porzucić zmartwienia dotyczące wysokich krawężników, zapadniętych studzienek i poprzecznych przeszkód. Doznania te potęguje zjazd na nieutwardzone dukty. Wówczas, auto zdaje się być niezwyciężone. Arctic Trucks ma zmienioną kalibrację zawieszenia (podniesione o 30 mm), reduktor i typowo off-roadowe tryby jazdy. Nie bierze jeńców, co potwierdzają kąty. Najazdu to 36, a zjazdu 28 stopni. Według wielu zagranicznych źródeł głębokość brodzenia wynosi 80 cm.
Prześwit oscylujący wokół 28 cm zachęca do zabaw w błotnych koleinach i tam D-Max radzi sobie doskonale. Gorzej z piaskiem, gdzie spory tonaż, długi rozstaw osi i niezbyt mocny diesel, mogą doprowadzić do przedwczesnego zakopania. Warto zainwestować w wyciągarkę. Istotne, że da się wyłączyć kontrolę trakcji. Wtedy auto chętnie zarzuca tyłem i w efektowny sposób potrafi pokonywać długie, szerokie łuki. Dzień dziecka gwarantowany.
D-Max w przeprawowej specyfikacji to bez dwóch zdań pojazd wyjątkowy. Taki, za którym obejrzy się mnóstwo osób. Do tego daje sporo przyjemności podczas codziennej eksploatacji. Jednakowo w mieście, na powiatowych trasach oraz na bezdrożach, co akurat jest oczywiste. Cieszy oko. Oferuje niezłą wygodę, akceptowalne spalanie przy umiarkowanym wysiłku, ale brakuje mu pary, gdy przychodzi zmierzyć się z zadaniami specjalnymi. Receptą może być elektroniczny tuning. Bazowy D-Max z wyprzedażowej oferty rocznika 2024 to minimum 136 328 zł brutto. Podwójna kabina w bogatej specyfikacji LSE pochłonie 186 118 zł. Arctic Truks wymaga dołożenia około 59 tysięcy zł brutto. Doliczamy zabudowę skrzyni ładunkowej, oświetlenie LED, orurowanie i finalna kwota na fakturze nieznacznie przekroczy 300 tys. zł brutto. Dla fanów takich potworów nie będzie to mur nie do przeskoczenia, ale dla zwykłych klientów może stanowić poważną przeszkodę.