Ostatni sobotni poranek był dla mnie niezwykle przyjemny. Już sama świadomość tego, że czeka na mnie Supra z trzylitrowym silnikiem, wprawiała w dobry nastrój. Co więcej, nie musiałem nawet zaparzać kawy, by w pełni stanąć na nogi. Tym razem zamiennikiem podwójnego espresso było zajęcie miejsca za kierownicą japońskiej złośnicy. Więcej podobnych motoryzacyjnych recenzji znajdziesz na stronie Gazeta.pl
Gdy dzień wcześniej odbierałem Suprę z parku prasowego, jej sylwetka zrobiła na mnie zaskakująco dobre wrażenie. Na zdjęciach japońskie coupe wygląda nieco ociężale, jest zbyt zbite. Zwłaszcza jego tył zdaje się krzyczeć: "mam nadwagę!". Nic bardziej mylnego. Linia nadwozia mierzącego 4379 długości jest harmonijna, przechodzi płynnie, a liczne detale dopełniają całości. Jest też dość szeroka (1854 mm) i jak przystało na sportową bestię niska (1292 mm). Mam jednak jeden maluteńki zarzut do japońskich projektantów — spoglądając od przodu, kabina wydaje się za wysoka i nieco zbyt jajowata. Na szczęście po przejściu kilku kroków w bok nasze oczy zaczyna cieszyć klasyczna sylwetka z pięknie wysuniętą do przodu maską. Wszystko się zgadza.
Zresztą nie byłem osamotniony w tej jakże pozytywnej opinii. Na widok Supry przechodnie reagowali bardzo entuzjastycznie. Zwłaszcza najmłodsi byli nią oczarowani. Machali, uśmiechali się, żywo przypatrując się żółtemu nadwoziu. Gdyby Order Uśmiechu byłby przyznawany także samochodom, Supra niechybnie zostałaby nim odznaczona.
Po zajęciu miejsca w półkubełkowym sportowym fotelu o bardzo dobrym trzymaniu bocznym jednak z nieco za krótkim siedziskiem, a następnie poświęceniu chwili na jego wyregulowanie (pełna elektryka), zająłem się ustawianiem multimediów i podłączeniem mojego smartfona. Cały system został przejęty od BMW. Zresztą nie tylko to wskazuje na bardzo bliską relację Supry z bawarskim producentem. Środkowy wyświetlacz, pokrętło iDrive, drążek automatycznej skrzyni biegów, podłużny panel do obsługi radia, panel klimatyzacji, czy nawet klamki — wszystko żywcem wyciągnięte z "Beemki". Dobrze, że przynajmniej wyświetlacz zegarów z centralnie umieszczonym obrotomierzem jest autorskim projektem Toyoty.
Jeszcze zanim odebrałem testowany egzemplarz, miałem okazję zasiąść w innej Suprze. Czułem się wtedy jak w bunkrze. Tym razem wrażenie to nieco osłabło. Trzeba się jednak przyzwyczaić do koszmarnej widoczności do tyłu (wszystko na naszej czwartej, piątej, a także siódmej i ósmej jest nie do dostrzeżenia). Także wypatrywanie świateł na sygnalizacji wiąże się z przymusową gimnastyką i wyciąganiem się wprzód — wszystko zasłania dach. Z drugiej strony nie można narzekać na brak przestrzeni. Nawet najwyżsi nie powinni mieć żadnych zastrzeżeń. Oczywiście, tylnej kanapy brak. Spasowanie i jakość materiałów? Tutaj również nie można się do czegokolwiek przyczepić.
Gdy odpaliłem trzylitrowego benzyniaka, wszystkie pracujące pod maską (340) konie mechaniczne powitały mnie radosnym rżeniem. Muszę przyznać, że dźwięk wydobywający się z potężnych końcówek wydechu już po pierwszej nutce zdradza, że mamy do czynienia z prawdziwie sportowym wozem. Po chwili jednak uspokaja się, przechodząc w miarowy pomruk. Nie jest szczególnie agresywny, czy też ostry. Jedynie na początku daje do zrozumienia, że żarty się skończyły.
Poczciwa rzędowa szóstka B58 z jedną turbosprężarką Twin-scroll, w porównaniu do 2JZ z legendarnej już Supry A80, nie "kręci się" do kosmicznie wysokich obrotów. Żółte pole na obrotomierzu zaczyna się już przed 7 tys. RPM. Maksymalny moment obrotowy, a więc 500 Nm, dostępny jest już przy 1600 obr./min. W połączeniu z ośmiobiegowym automatem skutkuje to świetną dynamiką. Pierwsza setka pojawia się na prędkościomierzu już w zaledwie 4,3 sekundy.
Popełniłbym grzech, gdybym nie pochwalił tutaj automatycznej skrzyni 8HP od ZF. W standardowym trybie gładziutko zmienia biegi, nie dając kierowcy nawet odczuć, że doszło do zmiany przełożenia. W przypadku włączenia trybu sportowego od razu zredukuje. Nie manifestuje, że "wie lepiej", starając się usilnie wkładać kolejny bieg. Cierpliwie czeka na dalsze rozkazy. Nawet gdy po gwałtownym przyspieszeniu odpuścimy pedał gazu, przytrzyma nas na wyższych obrotach, upewniając się, że nie będziemy chcieli za chwilę ponownie zwiększyć liczby na prędkościomierzu. Dopiero po kilku sekundach wrzuci następny bieg.
Co do jazdy auto ma dwa oblicza. Z jednej strony jest całkiem niezłym Gran Tourismo, którym możemy spokojnie wyruszyć w długą trasę, a gdy tego potrzebujemy, potrafi się przemienić w kipiącą testosteronem bestię. W trybie normalnym/standardowym zawieszenie jest na tyle komfortowe, że nie musimy się obawiać o nasze schorowane plecy. Reakcja na gaz jest płynna, auto nie wyrywa się gwałtownie do przodu, a miękki, jednak nadal bardzo czuły układ kierowniczy zachęca do gładkiej i nieco spokojniejszej jazdy. Wtedy też nieco zaoszczędzimy na paliwie. Zresztą trzylitrowy benzyniak nie jest szczególnie łasy na wachę - w trasie spala niecałe osiem litrów (przy bardzo leniwej jeździe udało mi zejść do 6,9 l). W mieście jest jednak gorzej i tutaj już spalanie podskoczy do poziomu przekraczającego 11 l/100 km.
Po włączeniu trybu sportowego Supra ściąga maskę grzecznego coupe, pokazując kły i pazury. Zawieszenie staje się twardsze, kierownica działa z większym oporem, skrzynia bojowo wrzuca niski bieg. Maszyna tylko czeka, aż naciśniemy mocniej pedał gazu. Wnioskując po dwóch różnych rodzajach opon na 19-calowych felgach w testowanym przeze mnie egzemplarzu (na kołach przedniej osi Michelin, z kolei z tyłu ogumienie od Yokohamy), moi poprzednicy prawdopodobnie ulegli jej urokowi, zbyt często wykorzystując potencjał tylnonapędowej Supry. Zupełnie się temu nie dziwię. Z drugiej strony zastanawia mnie, na ile krótkie zarzucanie tyłem przy gwałtownym przyśpieszaniu zależy od opon, a ile od napędu...
Supra na tle niemieckiej konkurencji wydaje się być kanarkiem wśród wróbli. Zwłaszcza gdy jest pokryta tym prześlicznym żółtym lakierem. Nie męczy w trasie, cieszy swoją aparycją, a przede wszystkim wzbudza w większości entuzjastyczne reakcje. Osoby o nieco bardziej skrytej naturze, poczują się za jej kierownicą nieco nieswojo. Japońskie coupe naturalnie przykuwa spojrzenia. Na szczęście reakcje ludzi nie są podszyte zazdrością, czy jakąś negatywną energią, a raczej sympatią. Dawno już nie usłyszałem tylu komplementów pod adresem samochodu. To chyba jej największa moc. Oczywiście, wszystko ma swoją cenę. Toyota GR Supra z trzylitrowym silnikiem i automatem została wyceniona na 343 900 zł. Patrząc jednak na to, jak dobry jest to samochód, taka suma kompletnie nie przeraża. Samochód użyczyła do testu Toyota Motor Poland. Firma nie miała wglądu i wpływu na treść przygotowanej publikacji.