Przekonał się o tym Volkswagen, przekonuje się teraz Toyota. Wejście na rynek samochodów elektrycznych z nowoczesnym, zaprojektowanym na specjalnej płycie podłogowej modelem wcale nie jest łatwe. Niemcy cierpieli przy modelu ID.3, ucząc się na własnych błędach i przekładając premierę nowej rodziny modeli. Japończycy, choć jako koncern mieli już jakieś elektryki, to teraz cierpią przy bZ4X. SUV na platformie eTNGA też nie ustrzegł się błędów. Czasem spektakularnych. O nowych samochodach piszemy więcej na stronie głównej gazeta.pl.
Media donosiły choćby o odpadających kołach. To dość duży problem, prawda? Toyota zareagowała błyskawicznie, oczywiście naprawiając usterkę, ale opóźniając premierę. Potem pojawiły się testy norweskich mediów, w których bZ4X wypadał wyjątkowo źle, bardzo rozmijając się z deklarowanym zasięgiem. SUV-a więc łatano, aktualizowano i naprawiano. Do Polski przyjechał właśnie po wszystkich poprawkach, bez większych błędów, ale... wciąż czuć, że bZ4X ma do odrobienia jeszcze kilka lekcji. Czy to dziwi? Tak naprawdę to pierwszy taki samochód koncernu. Nie mógł być tak dopracowany, jak chwalona, ale rozwijana od kilku, kilkunastu albo kilkudziesięciu lat gama pozostałych modeli. W świecie elektryków na inżynierów czeka wiele zaskoczeń oraz pułapek.
bZ4X to pierwszy model z linii bZ oparty na przeznaczonej specjalnie dla BEV platformie e-TNGA. W platformie tej baterie zostały zamontowane płasko jako integralna część podłogi. W ten sposób uzyskano bardzo sztywną i odporną konstrukcję o nisko położonym środku ciężkości. Modułowa architektura e-TNGA pozwala łatwo dostosowywać platformę do różnych wielkości samochodów o różnych typach nadwozia. To pierwszy model z całej rodziny.
Dużo mówi nazwa, która choć skomplikowana, to da się ją zrozumieć. "bZ" to skrót od "Beyond Zero", oznaczenia nowej, bezemisyjnej części Toyoty. Czwórka w nazwie pokazuje rozmiar auta, a X oznacza, że mamy do czynienia z SUV-em. Rozmiarowo to odpowiednik RAV4. bZ4X mierzy 4690 mm długości, 1860 mm szerokości, 1650 mm wysokości i znakomite 2850 mm rozstawu osi, do którego jeszcze wrócimy.
Podczas pierwszych jazd jeździliśmy wersją AWD, ale nie zjeżdżaliśmy na bezdroża, musimy więc uwierzyć producentowi na słowo, że bZ4X będzie na nich bardzo dzielny. Napęd 4x4 XMODE oferuje tryby jazdy w terenie: choćby te do jazdy po śniegu i błocie, w głębokim śniegu i głębokim błocie (do 20 km/h) oraz w bardzo trudnych warunkach (do 10 km/h) z wykorzystaniem funkcji Grip Control, który dobiera odpowiednią prędkość podczas podjazdu pod wzniesienie, zjazdu lub jazdy po prostej.
Jeszcze trochę danych technicznych. Akumulator ma 71,4 kWh brutto (64 kWh netto). Toyota daje na niego osiem lat lub 160 000 kilometrów przebiegu gwarancji fabrycznej . Program Extended Battery Care zapewnia ochronę do 10 lat i 1 miliona kilometrów pod warunkiem dokonywania corocznego przeglądu baterii.
Zasięg i zużycie zależą oczywiście od wersji silnikowej oraz wyposażenia. Auto w wersji z napędem na przód z baterią naładowaną do pełna ma zasięg do 512 km i wydajność na poziomie od 14,6 kWh/100 km. Wersja z napędem na cztery koła pokona do 461 km przy zużyciu energii od 16,2 kWh/100 km. Czy to realne wyniki? Nie wiem. Podczas pierwszych jazd Toyota bZ4X zaskoczyła mnie dwukrotnie. Najpierw na okrężnej drodze do Pabianic, którą pokonaliśmy mazowieckimi krajówkami i krótkim fragmentem S8, gdzie komputer pokazał nam na koniec 19,4 kWh/100 km. Coś dużo... Z kolei dzisiaj, kiedy wracaliśmy tylko drogami szybkiego ruchu, jadąc dokładnie tyle, ile pokazywały ograniczenia, wyniki też oscylował wokół 19,5 kWh. Dlatego muszę się jeszcze wstrzymać z ocenami. Zwłaszcza, że przez dwa dni testów szalał wiatr.
Ładowanie? Uzupełnienie akumulatora do 80 proc. naładowania potrwa około 30 minut z wykorzystaniem ładowarki o mocy szczytowej 150 kW (CCS2). Ładowarką pokładową 11 kW i Wallboxem naładujemy auto do 100 proc. w siedem godzin.
Toyota chwali się tylną kanapą i rozstawem osi, które są imponujące, właśnie dzięki eTNGA. I to prawda. Tylna kanapa, jak na takiego SUV-a jest po prostu gigantyczna i wyróżnia się na tle konkurencji. Dawno nie siedziałem w samochodzie, w którym byłoby aż tyle przestrzeni. Bagażnik na poziomie 452 litrów powinien być w zupełności wystarczający. Zapisujemy więc dużego plusa.
Ale... coś poszło bardzo nie tak przy drugim najważniejszym miejscu w samochodzie. Pasażera z przodu. Jest niewygodne. Zauważalnie i przeszkadzająco niewygodne. Mamy bardzo wysoko kolana, a pozycja przypomina mi tylną kanapę pikapów, a nie komfortowego SUV-a. Do tego tunel środkowy w przedziwnie agresywny sposób wdziera się na pasażera, sprawiając, że nie dość, że siedzi w dziwnej pozycji, to jeszcze jest mu ciasno. Na domiar złego nie ma przed nim schowka. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, z jakich technicznych powodów go nie ma, bo to klienta nie powinno interesować. Schowek w dużym samochodzie za ponad 200 tysięcy złotych to jednak... pozycja obowiązkowa. Niby jest dużo miejsca na rzeczy w tunelu środkowym, ale to nie jest wytłumaczenie, bo większość tej przestrzeni jest otwarta. Nic w niej nie ukryjecie przed oczami przechodniów. Prawa przednia część bZ4X-a najlepiej pokazuje, że jest jeszcze sporo do poprawy. Jestem pewien, że następny samochód z rodziny nie będzie traktował pasażera po macoszemu.
A jak się bZ4x-em jeździ? Przyjemnie, jak to elektrykiem. Reakcja na gaz jest satysfakcjonująco natychmiastowa, a SUV sprawnie nabiera prędkości. Jak na rodzinny model, jest więcej niż dobrze i nikt raczej nie będzie narzekał na dynamikę jazdy. Pierwsze jazdy to za mało, żeby wyrobić sobie pełnoprawne zdanie, ale jechało mi się dobrze. bZ4X był wygodny, komfortowy, ma oczywiście cały pakiet nowoczesnych systemów, które odciążają kierowcę. Sprawnie też skręcał i dawał mi wystarczającą pewność w łukach. Poznamy się lepiej, kiedy przyjedzie na tygodniowy test, ale samą jazdę określiłbym właśnie przyjemną. bZ4X mnie nie zachwycił, ale też w ogóle nie zmęczył (dopóki byłem kierowcą). Jeśli miałbym na coś narzekać, to na szum powyżej 120 km/h i jakość obrazu z kamer. Kiedy pierwszy raz się włączyły, myślałem, że to błąd albo żart, ponieważ obraz z Android Auto był ostry jak żyletka. Kamery? Litości.
We wnętrzu panuje trochę miszmasz, a szara wersja, którą jeździłem była dość smutna, ale na pokładzie zostawiono dużo przycisków i przełączników, co mi się podoba i na pewno zapisuję tu kolejnego plusa. Całość jest też rozplanowana w sposób, jaki znamy z innych Toyot, a więc ergonomia to kolejny plus. Minusika wstawiam za to za bezgraniczną miłość projektanta do piano black. Wciąż nie rozumiem, skąd to uwielbienie. W bZ4X wykończono nim także strategiczne miejsca. Nie wiem jak np. panel po lewej stronie przy sterowaniu szybami zniesie kontakt z zegarkiem kierowcy...
I tak mam dość mieszane uczucia, chyba po raz pierwszy od bardzo dawna w nowych modelach Toyoty. Zawsze je chwalę prawie na każdym kroku (wytykam tylko może materiały albo system multimedialny...) i doceniam za irracjonalnie oszczędny pod moją nogą napęd, a do bZ4X-a mam dość chłodne uczucia. Czuć, że to pierwszy krok Japończyków w nowym segmencie. Czuć też, że w Polsce będzie to ciekawostka. Najbliższe lata to wciąż czas kochanych nad Wisłą hybryd. Nikt tego nie ukrywa.
Toyota bZ4X Comfort z napędem na przód kosztuje od 246 900 zł. Jeśli interesuje was napęd XMODE, to trzeba przeskoczyć półkę wyżej do wyposażenia Prestige i 271 900 zł. Drogo, w czasach w których Tesla dusi wszystkich cenami poniżej 200 tysięcy złotych. Dlatego Toyota wprowadziła od razu spory rabat. Polski oddział oferuje swój własny program "Mój Elektryk" i ucina aktualnie 27 000 złotych z ceny SUV-a. Oczywiście potem można skorzystać jeszcze z rządowego "Mojego Elektryka", cena okaże się więc znacznie przystępniejsza. Toyota bZ4X to na razie ciekawostka i model niszowy. Ciekawy jestem, jakie lekcje wyciągnie z niego Toyota i jak będzie wyglądał japoński elektryk, który dostanie zadanie takie jak Yaris, Corolla i RAV4. "Jedź i bij się o numer 1 w segmencie". Materiał powstał podczas wyjazdu sfinansowanego przez Toyota Polska.